tekst alternatywnytekst alternatywnytekst alternatywnytekst alternatywnytekst alternatywnytekst alternatywnytekst alternatywnytekst alternatywny

poniedziałek, 5 lutego 2018

Rosja poetami stoi

     Każdy słyszał o Puszkinie i Okudżawie. Przynajmniej taką mam nadzieję. Nie znamy w Polsce zbyt wielu rosyjskich poetów. A wielka szkoda, bo poezja rosyjska nie ma sobie równych w swym romantyzmie. Często to słowa tak piękne, że nie można się nie wzruszyć. Wikipedia wymienia aż 233 rosyjskich poetów. Na naszej wycieczce miałyśmy okazję poznać jednego z nich.




     Wcześniej jednak przeżyłyśmy chwile grozy na studenckiej stołówce, gdzie miałyśmy jadać aż do końca wyjazdu. Wrażenie było dość kosmiczne - musiałyśmy przejść z naszego akademika do innego i przejść korytarzem wyglądającym jak korytarz pracowniczy w jakiejś fabryce. Trafiłyśmy na stołówkę podobną do naszych szkolnych, ale takich sprzed 30 lat. Dostałyśmy to samo co reszta studentów: parówki (bez ketchupu) i rozgotowany makaron bez smaku. Na szczęście Elena przyniosła nam kilka rzeczy, dzięki czemu dało się jakoś przeżyć. Kawa z miodem okazała się wyjątkowo smaczna, kiedy nie było innej opcji.


     Zapakowałyśmy się do znanego nam już busa, który zabrał nas za miasto. Po 30-40 minutach skręciliśmy z głównej drogi i wjechaliśmy do niewielkiej miejscowości, gdzie za murem rozciągał się park. W parku tym był dworek. A w dworku muzeum. Muzeum Fiodora Tiutczewa - poety i dyplomaty.


     Pełno w nim posągów i obrazów przedstawiających Tiutczewa, jego krewnych i obiekty westchnień. Są również jego meble, książki, przybory do pisania... Wszystko to w elegancko urządzonych wnętrzach. W skrócie - muzeum jak muzeum, ładne, ciche i przepełnione historią. Ale to, co było w tym miejscu zupełnie wyjątkowe, to pani przewodnik.


    Pani w średnim wieku zabrała nas swoimi opowieściami w dawne czasy. Do świata księżniczek, pojedynków i jazdy konnej. Do świata wielkich miłości i wielkich konfliktów. Prowadziła nas z sali do sali, a przy okazji z dziesięciolecia do dziesięciolecia. Opowiadała szczegóły z życia poety tak, jakby była jego dobrą przyjaciółką. Okazało się, że Tiutczew był bardzo kochliwy, a uczucia przelewał na papier. Przewodniczka chętnie cytowała wybrane fragmenty utworów, które były podsumowaniem tego, o czym nam opowiadała. Choć na początku miałyśmy mały problem ze zrozumieniem jej akcentu (brzmiały w nim naleciałości wiejskie i ukraińskie), to po chwili kompletnie o nim zapomniałyśmy i chłonęłyśmy każde słowo. Widać było u tej pani wielką pasję i radość z pracy, co zawsze się ceni. Kobieta tak nas oczarowała, że na koniec dostała burzę oklasków. A tomik wierszy Tiutczewa już po kilku dniach trafił do mojej kolekcji. Jeśli ktoś lubi takie klimaty, to  Björk w duecie z Antonym Hegartym śpiewa wiersz Tiutczewa pt. ,,Lubię oczęta twe, kochanie" w przekładzie na angielski.


     Nigdzie nam się nie spieszyło, więc zdecydowałyśmy się na spacer po parku. Znalazłyśmy posąg poety oraz uroczy staw, gdzie pływały łabędzie. Liście sypały się z drzew - nieco wcześniej niż w Polsce, bo klimat jest bardziej surowy.



     Wróciłyśmy na obiad (zamiast sałatki była fasola z cebulą...), a po nim czekało nas spotkanie ze studentami uczącymi się polskiego. Prowadząca ten przedmiot pani Ola z Katowic przygotowała dla nas małe przyjęcie - ciastek i herbaty było tyle, że nie daliśmy wszystkiemu rady. Na początku było dość niezręcznie. My obawiałyśmy się mówić po rosyjsku, a Rosjanie - po polsku. Ale przedstawiliśmy się, każdy trochę o sobie opowiedział i lody zostały przełamane. A kiedy graliśmy w ,,Zgadnij kto to" z karteczkami na czołach, atmosfera była doskonała. Po chwili każdy mówił to po polsku, to po rosyjsku i nikt nie zwracał na to uwagi. Było to fantastyczne doświadczenie, podczas którego naprawdę przełamywaliśmy swoje bariery. A na wieczór umówiłyśmy się z panią Olą oraz Nastią, która bardzo lubi uczyć się polskiego i chciała nas lepiej poznać.
     Na kolacji przeżyłyśmy kolejne zaskoczenie. W jadłospisie przeczytałyśmy wcześniej, że będzie ryż z kurczakiem oraz zapiekanka. Bardzo zdziwiłyśmy się, gdy wyszło na to, że zapiekanka to coś w rodzaju sernika ze śmietaną! Było to zaskoczenie bardzo pozytywne - jedno z niewielu na tej stołówce, bo ogólnie jedzenie nie powalało. Widziałyśmy jednak, że studenci chętnie zjadają wszystkie podawane im posiłki, więc to nie była wina pań kucharek, że nam nie smakowało. Rosjanie mają po prostu nieco inne przepisy - gotują podobnie, a jednak inaczej. Próbowałyśmy wszystkiego, starałyśmy się być otwarte na nowe smaki. Czasem się opłacało, tak jak w przypadku sernika-zapiekanki. Czasem  bardzo się nie opłacało, ale o tym później...
     Po kolacji podziwiałyśmy z dziewczynami niezwykle zjawiskowy zachód słońca. Widok z siódmego piętra akademika był wspaniały. Kolory wydawały się być bardziej wyraziste niż kiedykolwiek.




     Nastia z panią Olą przyszły zgodnie z zapowiedzią. W zupełnie naturalny sposób wszystkie zebrałyśmy się w kuchni - tylko tam było dużo krzeseł i stół, wokół którego się cisnęłyśmy. I tak kilka osób  musiało stać, ale było bardzo przytulnie. Rosjanie mają nawet specjalną nazwę dla takich spotkań - ,,na kuchni". W kuchni klimat zawsze jest najlepszy, a rozmowy same płyną.
     Tak też było i u nas - Nastia opowiadała nam o tym, jak wygląda w Rosji zdobywanie prawa jazdy (właśnie miała podchodzić do egzaminu) i jak się studiuje. Opowiadała też o swoich podróżach, w tym o wyjazdach do Polski. Prawie każda osoba, którą poznałyśmy w Briańsku, była w Polsce. Studenci bardzo chętnie jeżdżą na wymiany i wracają pozytywnie nastawieni do Polaków. Dostałyśmy od Nastki drobne upominki oraz zaproszenie do siebie do domu. Później niestety nie udało nam się do niej dotrzeć, bo trudno było zgrać terminy, ale już same te przyjacielskie gesty były niezwykle miłe.
     Pani Ola wyjaśniła nam, skąd wzięła się w Briańsku. Gdy wyjechała do Rosji, prawie wcale nie znała rosyjskiego! Kilka lat później nadal woli go nie używać, dzięki czemu studenci nie mają wymówki - muszą rozmawiać z nią po polsku. Opowiedziała nam, jak walczyła o lepsze okna, bo w akademiku było jej ciągle zimno. Wywalczyła. Rozmawiałyśmy o książkach, podróżach... O wszystkim. 
     Było już dość późno, więc po Nastię zajechał jej brat, Artem. Chwilę wcześniej był za miastem, by łapać aparatem ten sam zachód słońca, który tak nas oczarował. Artem nie mówi po polsku, więc nieśmiało protestował, gdy rozmawiałyśmy w tym języku. Z kolei Nastia bardzo chciała się uczyć polskiego, a pani Ola nie bardzo rozumiała rosyjski... W związku z tym zrobiło się zamieszanie i znowu każdy mówił, jak mu się podobało. Postanowiłam pogadać z Artemem, kiedy reszta zdecydowała się jednak na polski. Okazało się, że chłopak robi świetne zdjęcia Briańska i okolic, które wrzuca później na Instagram. Jego profil znajdziecie tutaj.
     Rozmawialiśmy tak cały wieczór, dosypując ciastek i dolewając herbaty, a tematy wcale się nie kończyły. Mogłoby to trwać znacznie dłużej, ale był trzeba było wypocząć przed kolejnym dniem pełnym wrażeń...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz