tekst alternatywnytekst alternatywnytekst alternatywnytekst alternatywnytekst alternatywnytekst alternatywnytekst alternatywnytekst alternatywny

sobota, 1 kwietnia 2017

Zgon o trzeciej w nocy


     Po okazaniu biletu i wciągnięciu niesamowicie ciężkiej walizki do wagonu, przeniosłam się do innego świata...
      Warto wspomnieć, że tak naprawdę jechałam w ciemno i nie wiedziałam, czego się spodziewać podczas tej podróży. Wiedziałam tylko, że czeka mnie 18 godzin w pociągu. Już ten fakt robił wrażenie, bo do tej pory pociągowy rekord stanowiło 10 godzin. Do ostatniej chwili nie wiedziałam, jaką klasą jedziemy i jak będzie wyglądał nasz wagon. Dlatego gdy okazało się, że weszłyśmy do wagonu sypialnego, byłam zachwycona i przerażona równocześnie. Obawiałam się, że noc spędzę na niewygodnym siedzeniu w ciasnym przedziale, a tymczasem miałam swoje łóżko! Tylko że... Nie było przedziału.
     Jechałyśmy trzecią klasą, zwaną ,,plackartą". Wygląda to tak, że cały wagon podzielony jest na boksy bez drzwi. W każdym boksie są cztery "kupiejnyje" łóżka (naprzeciwko siebie na górze i dole) oraz dwa położone prostopadle do pozostałych. A nad łóżkami jeszcze półka na bagaże, na której mogłaby spać trzecia osoba, gdyby się tam zdołała wdrapać. Ogólnie rzecz biorąc, miejsca nie ma zbyt wiele, ale jest tam całkiem sympatycznie. Sześć miejsc w boksie, a boksów było ze 20... Jakieś 120 osób w jednym wagonie bez drzwi! Jak można spać w takich warunkach? To pytanie jeszcze przez kilka godzin od odjazdu było dla mnie zagadką.

Przechodząc tędy w nocy, człowiek obija się o cudze wystające stopy. Fujcio.

     Pociąg ruszył tuż po zmierzchu, ale już po chwili było ciemno. Naprawdę ciemno. U nas co chwilę za oknem mija się jakieś wioski, oświetlone drogi itp. Tymczasem Białoruś skryła się przed nami w gęstym mroku lasów. Czasem zza drzew wychylał się księżyc, jednak był nieco nieśmiały. A wioski zdarzały się rzadko, a nawet jeśli już były, to i tak pogrążone w ciemności. Na całą wioskę była jedna lub dwie latarnie. Mama kiedyś opowiadała mi, że jak była mała, to mniej więcej tak wyglądała jej droga do domu, ale to było lata temu... Na Białorusi czas się zatrzymał.
     Gdy przystojny (i mówiący trochę po polsku) pan pomógł nam wrzucić walizki na górę, rozsiadłyśmy się wygodnie na niższych łóżkach i zaczęłyśmy integrację. Rozmawiałyśmy i starałyśmy się poznać. W końcu przez kilkanaście dni byłyśmy na siebie skazane, więc warto byłoby spędzić ten czas w dobrych stosunkach. Dziewczyny z filologii miały w plecaku butelkę czegoś na wzmocnienie, ale ja się nie skusiłam. Zabawnie było je obserwować, gdy czaiły się i błyskawicznie chowały butelkę, by konduktor ich nie zobaczył. Osoby siedzące nieopodal patrzyły z politowaniem, co jakiś czas pociągając łyk kefiru. A raczej tego, co było w opakowaniu po nim. Bo jakoś magicznie z każdym łykiem stawali się coraz bardziej zrelaksowani... Jeden z nich zdecydowanie zarywał do rusycystek, które poszły z nim na papierosa i od tej pory z nim gadały.
     Wydawałoby się, że setka Rosjan, z których część była pijana, będzie nas nieco niepokoić. Tymczasem w wagonie panował wyłącznie nastrój sielanki. Nikomu nigdzie się nie spieszyło - biznesmeni wolą chyba samoloty. Ludzie wracali z pracy, jechali do rodziny, może wybierali się na wycieczkę... W każdym razie byli bardzo spokojni. Zamiast bawić się telefonami i laptopami, wszędzie siedzieli ludzie z książkami. Miało to logiczne uzasadnienie - nie było gniazdek elektrycznych, więc przy tak długiej podróży trzeba było oszczędzać baterie. Ale ja wolę wierzyć w to, co mówi się o Rosjanach - że jest to naród romantyków, których dusze kształtują czytane tonami książki. To taka piękna wizja...
     No dobrze, nie było gniazdek, ale może była klimatyzacja? Internet? Taaaaaak, jasne! Przecież w Polsce to też ciągle luksus... A nasz skład miał ze trzydzieści lat. Albo i ze czterdzieści, jak się dobrze przyjrzeć. Dlatego klimatyzacji nie było, za to komuś chyba niechcący włączyło się ogrzewanie. Nasze okno niestety się nie otwierało, więc po chwili byłyśmy znowu zgrzane jak typowy Zenek na wakacjach w Egipcie, gdy wybierze się na wycieczkę na wielbłądzie. Marzyłam o prysznicu.
     Odważyłam się odwiedzić toaletę. Muszę przyznać, że byłam pod wrażeniem. Nie wiem, czy pozytywnym, ale pod wrażeniem. U nas w pociągach podłogi wyłożone są jakimś sztucznym tworzywem. W tym pociągu wszystko było metalowe. Sedes, podłogi, umywalka - wszystko. W umywalce leżała zatyczka, więc jeśli ktoś chciałby... No nie wiem... Umyć szklankę na przykład - mógł to zrobić jak w misce. Ja bym się nie odważyła. Podłoga była nieco pochylona w stronę dziury wielkości jajka - podobno czasem można wypożyczyć od konduktora wąż, podłączyć go do kranu i najzwyczajniej w świecie się umyć. W takiej sytuacji dziura w podłodze to doskonałe rozwiązanie.

Widzicie, jaki szał? A korek wisi sobie po lewej, tuż za kadrem.

A tu luksusowa toaleta.
Nie ma problemu opadającej klapy - jest przymocowana na stałe metalową blaszką.

     Gdy są umyte zęby i buzia, można spać. Przezornie zostałam w soczewkach, gdybym nagle musiała zwiewać do lasu lub gdyby za oknem pojawiło się coś niesamowitego. Nie wierzyłam, że uda mi się zasnąć, ale postanowiłam spróbować. Wcześniej podpatrzyłam innych, którzy mieli większe doświadczenie. Wrzuciłam cienki materac na swoje łóżko i rozwinęłam go. Z foliowego woreczka wyjęłam poszewkę na poduszkę, prześcieradło i poszewkę na kołdrę, której wprawdzie nie było, ale można było skorzystać z koca. Na początku uznałam, że koc to zbędny luksus w tak rozgrzanej blaszanej puszcze, ale po chwili doszłam do wniosku, że nad ranem na pewno będę żałować tak nierozważnej decyzji... Wzięłam ten koc.
     I tu zaczęły się schody. A właściwie ich brak. Rano, w Lublinie, nie wiedziałam, że będę mieć łóżko na górze. Ale wiedziałam, że będzie bardzo ciepło, dlatego radośnie założyłam kusą spódniczkę. Ogólnie polecam spódniczki na długie podróże, bo nie ugniatają brzuszka i w ogóle... Ale nie polecam ich, kiedy macie łóżko na górze. Zwłaszcza w rosyjskim lub białoruskim pociągu, gdzie nie ma drabinek! Jak więc tam wskoczyłaś, zapytacie? Otóż wykonałam skomplikowane akrobacje na niższym łóżku, podstawce na kubek i głowie mojej cudownej asystentki Ani, która czuwała nad tym, aby spódnica zachowywała się przyzwoicie i nie podjechała zbyt wysoko. Była to naprawdę skomplikowana operacja. Teraz już rozumiem, dlaczego nawet starsi Rosjanie są tak wygimnastykowani, że mogą zeskoczyć z dachu i pójść dalej. (Nie mówcie mi nawet, że nie widzieliście tych nagrań!)

Zrobienie zdjęcia w takich warunkach jest prawie tak trudne,
jak wdrapanie się na wyższe łóżko.

     Ułożenie się bezpiecznie na łóżku było dość skomplikowane. Możecie nie wierzyć, ale nie było tam żadnej barierki zabezpieczającej przed upadkiem! Z drżącym sercem przykleiłam się do ściany, leżąc jakieś 15 cm od krawędzi łóżka. Koło głowy położyłam torbę z pieniędzmi, dokumentami i telefonem. Chociaż one były bezpieczne. Wątpiłam, że uda mi się zasnąć, ale monotonne kołysanie pociągu zadziałało uspokajająco. Byłam bardzo zmęczona.
     Spokojny sen...
     Mięciutka poduszka...
     Cichutkie stukanie kół o tory...

     BUUUUUUUUUUM!!!

    Ze snu wyrwał mnie donośny huk. Zerwałam się szybko, prawie spadając z łóżka, ale nie widziałam szczątków wagonu rozerwanego bombą. Zdezorientowana, zerknęłam na dół, gdzie Ania siedziała przy oknie i patrzyła na mnie wielkimi oczami.
     - Co to było?
    - Jakiś koleś spadł z łóżka! - Uśmiech na twarzy mojej kumpeli był tak szelmowski, że i mnie zrobiło się wesoło.
     Okazało się, że faktycznie mężczyzna wypił za dużo i sturlał się przy hamowaniu. Zgon totalny. Spadające ciało uderzyło klatką piersiową o stolik, po czym zsunęło się z niego bezwładnie. Facet nawet nie jęknął. ,,Szefowa" wagonu pobiegła tam prędko i sprawdziła mężczyźnie puls. Diagnoza: zgon, ale żywy. Po chwili naszych uszu doszło sarkanie:
     - Już trzeci dzisiaj! Uchleją się i spadają! Skaranie boskie z nimi!
     - A tak w ogóle, to przespałaś Mińsk! - Usłyszałam jeszcze, kiedy znowu ułożyłam się do snu.
     Teraz spałam dużo czujniej, żeby nie skończyć jak pijany pasażer. Na każdej stacji przysuwałam się bliżej ściany. Słyszałam jeszcze ,,szefową", która cichutko i delikatnie budziła naszych współpasażerów pół godziny przed dotarciem do ich stacji. Teraz już wiedziałam, po co na wejściu zabrano nam bilety. Odetchnęłam z ulgą, gdy trzeba było wstawać, ale wylegiwałam się jeszcze bardzo długo.
     Zejście z łóżka okazało się minimalnie łatwiejsze niż wdrapanie się na nie, ale znowu nie obeszło się bez Ani, która pokierowała moją stopę na odpowiedni stopień. Mycie buzi, lekki makijaż i ostatnie kanapki na śniadanie... Naprawdę chciałoby się już wysiąść i przejść, ale nie było nam to dane. Przy śniadaniu dowiedziałam się, że ominęła mnie zabawna scena w środku nocy. Jura, który wcześniej zarywał do naszych koleżanek, nieźle się zaprawił swoim ,,kefirkiem" i poszedł w końcu spać. Jednak po dwóch godzinach wstał, ze stoickim spokojem wyciągnął szczoteczkę do zębów, umył je, po czym znalazł pastę do butów. W środku nocy, siedząc w pociągu, wypastował swoje lakierki na wysoki połysk, spryskał się perfumami i poszedł spać. A później, gdy wysiadał, stał jeszcze na peronie i machał naszym koleżankom na pożegnanie. Chyba się chłopak zakochał...
     Pociąg toczył się, mijając monotonny leśno-łąkowy krajobraz za oknem. Maleńkie wioski, występujące sporadycznie, zachwycały żywymi kolorami i fascynowały tym, jak bardzo zacofane były. Widziałam tam prawie same drewniane chatki. Co jakiś czas mijaliśmy jakieś opuszczone, rozwalające się betonowe magazyny. A kiedy pociąg zatrzymywał się na stacji, stał tam mniej więcej 40 minut. Nikomu się przecież nigdzie nie spieszyło...


     Kierownik wagonu włączył cichutko muzykę, kołysałyśmy się do niej bezmyślnie, aż nagle...
     - Ej, dziewczyny... Przecież to ,,Żono moja"! - Wyobraźcie sobie nasze zdumienie, kiedy usłyszałyśmy dobrze znane słowa! Chwilę później z głośników poleciał Krzysztof Krawczyk, a ja zwątpiłam w ten świat. Polskie piosenki znalazły nas nawet w głębi rosyjskiego lasu! I bądź tu, cholerka, podróżnikiem, kiedy kraj wciąż cię woła...
     Gdy nasz pociąg zbliżał się do upragnionego Briańska, słońce radośnie rozświetlało świat (oraz nasze wymięte twarze i zwichrowane fryzury). Nadszedł czas zdjęcia walizek z najwyższej półki. Stanęłam na łóżku, oparłam się o stolik i zaczęłam zsuwać torby, a wianuszek dziewczyn wiernie mi asystował. Tę scenę zobaczył przechodzący właśnie ,,Aladyn" - tak ochrzciłyśmy pewnego ciemnowłosego przystojniaka, który kręcił się w okolicy.
     - Pięć dziewczyn i walizka? Koszmar! - powiedział idealnym rosyjskim, a nam serca zabiły mocniej. Akcent to afrodyzjak, panowie! Dla nas - również rosyjski akcent... W każdym razie był to przystojny mężczyzna z muskułami wręcz stworzonymi do zdejmowania walizek niewiastom w opresji. Dlatego grzecznie pozwoliłyśmy mu się wykazać.

Grono ekspertów potwierdza:
te niewiasty poradzą sobie w każdej opresji. Ale po co się przemęczać? ^^

     Po ponad 26 godzinach podróży byłyśmy na miejscu! Wyskoczyłyśmy radośnie na peron i wciągnęłyśmy do płuc briańskie powietrze. Czy tak pachnie szczęście? A może to perfumy tej ślicznotki stojącej przed nami?
     - Witajcie! Jestem Jelena, będę się wami zajmować! Chodźcie za mną!
     Rozczochrane, nieumalowane i wymięte, ruszyłyśmy za czarnowłosą Rosjanką w pięknym kostiumie, która zalotnie kołysała biodrami, idąc przed nami na niebotycznie wysokich szpilkach...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz