tekst alternatywnytekst alternatywnytekst alternatywnytekst alternatywnytekst alternatywnytekst alternatywnytekst alternatywnytekst alternatywny

środa, 16 maja 2018

W Smoleńsku świeciło słońce...


     Smoleńsk - słowo odmieniane w ciągu ostatnich ośmiu lat przez wszystkie przypadki. Słowo, którego niektórzy mają już serdecznie dość. Słowo - symbol, na brzmienie którego Polacy widzą samolot i brzozę. Ja zapamiętałam to miasto zupełnie inaczej...

      

      W autobusie z Rosjanami


      Autobus odjeżdżał o siódmej. Chociaż zaspane, tuptałyśmy żwawo. Temperatura była bliska zeru stopni, więc z ulgą wskoczyłyśmy do środka. Jelena w dresie (!) przekazała nam suchy prowiant na drogę i życzyła dobrej zabawy. Tym razem wycieczka nie była wyłącznie dla nas – do autobusu wchodzili rosyjscy studenci. Okazało się, że kilka osób zaspało i trzeba było na nich poczekać, co bardzo nie podobało się naszej pani przewodnik, która przez cały dzień miała nas popędzać niczym trener biegaczy startujących w olimpiadzie.
     Już na starcie był postój  kierowca musiał zatankować. Dlaczego nie zrobił tego wcześniej? Nie wiem, ale kwota do zapłacenia wyglądała ciekawie. W tym czasie przewodniczka zabawiała nas opowieściami o historii Smoleńska, wojnie itd. Choć było to dość ciekawe, trudno było nie zasnąć. Do pokonania mieliśmy ok. 250 km, a podróż trwała mniej więcej cztery godziny. Co ciekawe, internet w telefonie nie działał po wyjeździe z obwodu Briańskiego - jeśli chce się mieć internet w całej Rosji, trzeba wykupić inny pakiet. Dlatego pozostało nam słuchanie przewodniczki i oglądanie krajobrazów.



     Na drugiej stacji benzynowej mieliśmy dłuższy postój. Oczywiście ustawiła się kolejka do łazienki, więc w międzyczasie kupiłam chrupki o smaku grzybów ze śmietaną oraz produkt colopodobny firmy Bajkał. W kolejce zaczęłyśmy rozmawiać ze studentami i było bardzo sympatycznie. Do czasu, gdy większość Rosjan wyszła (byłyśmy na końcu kolejki), a do nas przyczepił się jakiś obcy kierowca. Zaczął rozmowę dość neutralnie, a później zaczął fantazjować o tym, jak to Rosja znowu podbije polskie ziemie, a oni przyjadą czołgami. Wspominał też o radzieckich pomnikach stojących w Polsce. Byłam tak zaskoczona, że nie bardzo wiedziałam, co odpowiedzieć. Zwiałam do łazienki. Później kasjer przepraszał mnie za klienta swojej stacji.

     Miejsce pamięci w Katyniu


     Był 17 września  77. rocznica ataku ZSRR na Polskę. A my, Polki, wraz z rosyjskimi studentami przyjechałyśmy do Katynia. Miało to dla mnie wymiar symboliczny: po tylu latach burzliwej historii, właśnie w taki dzień, jesteśmy w tym miejscu razem. W pokoju.
     Najpierw zobaczyłam ładne cerkwie, które odwracają uwagę od niepozornego lasu będącego za nimi. Wiadomo jednak, że to ten las jest powodem, dla którego tu jesteśmy. Nie da się o nim zapomnieć nawet na chwilę. Przewodniczka prowadzi nas eleganckim chodnikiem... Wchodzimy do lasu. To tutaj zginęły tysiące Polaków. Są trzy alejki. W tym jedna polska, jedna rosyjska. Zwykle się o tym nie mówi, ale las katyński był również miejscem kaźni Rosjan uznanych za wrogów Związku Radzieckiego. Część trasy zajmują mostki postawione na palach wbitych w ziemię. Tam jeszcze nie kopano. Niełatwo idzie się ze świadomością, że pode mną mogą być czyjeś zapomniane, anonimowe zwłoki...




      Trafiamy w miejsce, gdzie wypisano nazwiska poległych Polaków. Tablice mają rdzawą barwę - to celowy zabieg, mają przypominać krew. Nazwiska są ułożone alfabetycznie. Przy niektórych widać kwiaty, zdjęcia, liściki, znicze... Niektóre zostawiono tuż przed naszym przybyciem.





     Nieco dalej ksiądz odprawiał mszę po polsku. Przybyli tu Polacy ze Smoleńska i okolic, a być może również rodziny zamordowanych. Właśnie trwało kazanie, więc podeszłyśmy z koleżankami bliżej. Nie było ławek ani krzeseł, ludzie stali i słuchali. Stanęłyśmy i my, a że ksiądz mówił ciekawie, nie chciałyśmy odchodzić. Rosjanie musieli poczuć się nieswojo, bo umilkli i obserwowali nas z pewnej odległości. Po chwili przewodniczka oświadczyła, że musimy już iść, bo mamy napięty grafik.




     W tym wyjątkowym miejscu pamięci wszędzie trafia się na polskie ślady. Są katolickie krzyże, napisy po polsku, flagi... Jest też wagon "bydlęcy", jakim przewożono więźniów. Można do niego zajrzeć. Nie można sobie tego nawet wyobrazić, kiedy słucha się, ile osób wciskano do takiego wagonu, jak długo i w jakich warunkach odbywała się podróż. A jechało się tylko po to, żeby otrzymać strzał w tył głowy i skończyć w masowym grobie...



    Byłam naprawdę przybita. Wrażenie to pogłębiło się jeszcze, gdy weszliśmy do niewielkiego muzeum, w którym zgromadzono odnalezione rzeczy skazańców. Były tam guziki, monety i inne drobiazgi, ale też listy i zdjęcia, które chwytają za serce.
     Kiedy wszyscy stali w kolejce do łazienki, my zajrzałyśmy do cerkwi. Była tam taca z datkami dla potrzebujących, z której mogli wziąć tyle, ile potrzebowali.


Napis nad tacą:
"Jeśli masz - zostaw, jeśli nie - weź"



     Dzień w Smoleńsku


     Autobus zabrał nas do Smoleńska, gdzie wcale nie było mgły i nie słychać było strzałów. Za to była brzoza. I to w towarzystwie wielu innych. Ogólnie rzecz biorąc, lasy wokół Smoleńska są głównie brzozowe. Wnioski wyciągajcie, jakie chcecie. ;)


     Podjechaliśmy pod olbrzymi Sobór Zaśnięcia Matki Bożej. Mogę szczerze powiedzieć, że jest przepiękny. Leży na wzgórzu, więc jego seledynowy (w zależności od oświetlenia bardziej błękitny lub zielonkawy) gmach widać z daleka. Ze wzgórza rozciąga się panorama miasta, stoją tu też pozostałości murów miejskich. Wokół latają tabuny gołębi oraz chodzą grupy żebraczek.




     W środku trwała akurat renowacja, ale nic nie zdołało przysłonić bogactwa, które wręcz przytłacza. Ilość ikon, ich kolory oraz złoto, które zdaje się wylewać z każdego kąta  wszystko to robi oszałamiające wrażenie. Trudno to nawet opisać. Jest bogato jak w Licheniu, ale nie ma wrażenia sztuczności i tandety. Jest to barok w rosyjskim wydaniu  przepych na miarę Imperium Rosyjskiego. A wszystko to błyszczy w blasku świec, które palą się w Bogu znanych intencjach. Niestety nie mogłam robić zdjęć wewnątrz budynku, ale łatwo je znaleźć w sieci – zobaczcie, bo naprawdę warto!
      Było dopiero wczesnej popołudnie, a my zwiedziliśmy już całkiem sporo. Nadszedł czas na obiad, który do dziś wspominam z rozrzewnieniem.
     Restauracja Ruski Dwór otoczona jest drzewami i parkowymi alejkami. Budynek ładnie komponuje się z otaczającą go zielenią. Nie da się go nie zauważyć, bo przed wejściem stoi błękitna krowa wymalowana w ludowe wzory. Ciągnie wóz załadowany donicami.


     Wewnątrz jest bardzo kolorowo, a dekoracje nawiązują do stylu dawnych wiejskich chat. Można tam zjeść raczej niedrogo  to coś na kształt baru mlecznego połączonego z fast foodem. Jest tłoczno i gwarno, ale nikomu to raczej nie przeszkadza.
     Dostałyśmy prosty posiłek: mielony w sosie grzybowym z ziemniakami, kompot z truskawkami i malinami, sałatkę z fetą (ale bez sosu), ciemną bułkę i ciasteczko z nadzieniem. Choć zwykle unikam mielonych, po stołówkowych obiadach to danie wydało mi się prawdziwym rarytasem. Wreszcie wszystko było dobrze doprawione i po prostu jadalne. Byłam zachwycona.


     Po obiedzie poszliśmy na spacer. I właśnie w Smoleńsku poznałam Rosję jak z filmów i książek. Bo każde odwiedzane miasto ma inny klimat. Kiedy wiele lat temu byłam w Petersburgu, zakochałam się w jego wielkich europejskich gmachach. Tam Rosja jest imperialna. Briańsk tchnie komunizmem, jeśli chodzi o architekturę. Moskwa... O niej dowiecie się w kolejnym wpisie. ;) A Smoleńsk... Tak wyobrażałam sobie klimat Rosji sprzed rewolucji październikowej. Ale po kolei...
     Na wielkim placu stragany rozłożyli sprzedawcy pamiątek i jarmarcznych zabawek. Małe dzieci jeździły wypożyczonymi autkami. A że to Rosja – chłopiec gonił siostrzyczkę repliką radzieckiego czołgu! Za placem rozciągał się park. A w nim karuzele, lody, jabłka w karmelu i łabędzie - sielanka. Naszym rosyjskim towarzyszom klimat tak się udzielił, że po chwili słuchali reprymendy przewodniczki.
      Mamy napięty grafik, przyjechaliśmy poznawać miasto, a nie oglądać wiewiórki w klatce! Popatrzcie na Polki, jakie grzeczne! Słuchają, nie zostają w tyle  pouczała ich, a ja chciałam schować się za fontanną. Z drugiej strony współczułam przewodniczce, że czuje się ignorowana, więc zaczęłam wypytywać ją o szczegóły budowy fosy. I chociaż niewiele zapamiętałam, poprawiłam kobiecie humor. Pod wielką kolumną opowiadała nam o Polakach, którzy Smoleńsk podbili, oraz o Napoleonie, któremu nie było wcale łatwo.




     Większość miasta została zniszczona podczas wojny, ale odbudowano je w dawnym stylu. Miło się nim spaceruje, nawet gdy słońce schowa się za chmurami. Trafiliśmy na kolejny plac. Były tam tablice upamiętniające smoleńskich bohaterów wojennych. Na środku płonął ogień, który również był symbolem bohaterstwa. Obok niego wznosi się kolumna z orłami atakowanymi przez rzymskiego wojownika.


Orły symbolizują Rosję, a Rzymianin  Napoleona.

Podobno pogłaskanie tej armaty przynosi szczęście.


     Świat jest mały, czyli spotkanie ze znajomymi


     W drodze do autobusu świat postanowił udowodnić nam, jaki jest mały. W parku obok wcześniej opisanej restauracji wpadliśmy na... dwoje znajomych z uczelni. Z Klaudią byłyśmy w grupie, zanim zmieniła kierunek, a z Pawłem prowadziłyśmy konkurs piosenki rosyjskiej, dzięki któremu udało nam się wyjechać do Briańska. Spotkanie tej dwójki było wręcz nieprawdopodobne. Wiedziałyśmy, że byli na wymianie w Smoleńsku, ale żeby akurat wpaść na nich w parku? Niebywałe.


     Nadszedł czas powrotu. Autobus wyjechał za miasto. Zauważyłam drogowskaz na feralne lotnisko. Podobno rok wcześniej wycieczka pojechała na miejsce katastrofy, ale my się spieszyliśmy  wieczorem odbywała się wielka impreza w Briańsku. Dzień Briańska, jakaś rocznica  nie jestem pewna, ale nasi rosyjscy koledzy byli bardzo podekscytowani i zapraszali nas do wspólnego świętowania. Z żalem musiałyśmy odmówić, bo miałyśmy już inne plany...
      Pojazd toczył się powoli. Kierowca uchylił okno i palił sobie papierosa, ja walczyłam z fotelem, który niebezpiecznie się chybotał, a Rosjanie z tyłu autobusu śpiewali. Nie wyli do księżyca przaśnych piosenek, jak to się zdarza na szkolnych wycieczkach. Tworzyli naprawdę zgrany chór, melodyjnie urozmaicający nam podróż. Było to bardzo przyjemne zakończenie wyjazdu.



     Fajerwerki rozświetlały niebo w oddali, ale my ich błyski mogłyśmy podziwiać jedynie z balkonu. W pośpiechu pakowałyśmy plecaki i szykowałyśmy się do dalszej drogi. O północy miałyśmy pociąg do Moskwy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz