tekst alternatywnytekst alternatywnytekst alternatywnytekst alternatywnytekst alternatywnytekst alternatywnytekst alternatywnytekst alternatywny

niedziela, 20 listopada 2016

W dzielnicy czerwonych latarni

     Obiecałam Wam Dzielnicę Czerwonych Latarni, prawda?
     No to proszę bardzo. Z placu Dam poszliśmy do tej właśnie dzielnicy. Tak naprawdę jest to jedna główna ulica, od której odchodzi sieć mniejszych. Pośrodku ulicy jest kanał, nad którym umieszczono latarnie pomalowane na bordowo. Nie świecą na czerwono, ale być może mają być znakiem, że jest się w tym miejscu.
     Byliśmy tam wczesnym popołudniem, więc wiele się nie działo. Owszem, widzieliśmy okna „wystawowe”, na których swoje wdzięki wystawiały wieczorami ekskluzywne prostytutki. Dlaczego ekskluzywne? Wynajęcie takiego okna na jedną noc kosztuje od 80 euro wzwyż, więc nie każda może sobie na to pozwolić. Ale ten wydatek może się bardzo szybko zwrócić, jeśli zwabi się klienta lub dwóch.
     W okolicy kręcili się turyści, tak jak my badający teren i wypatrujący tych pań. I faktycznie kilka z nich było gotowych do pracy. Gotowych, ale niezbyt chętnych – siedziały na stołeczkach, paliły papierosy i bawiły się telefonami. Wiedziały, że raczej nie mają szans na zarobek, bo o tej porze przechadzają się tam tylko ciekawscy.

Bałam się, że stracę aparat, więc zdjęcia robiłam bardzo szybko...

     Nawet bez czerwonej poświaty ulica jest ciekawa. Nigdy nie widziałam takiego zagęszczenia sex shopów. I to z oknami wystawowymi! U nas zwykle są takie ukryte, że nic się nie zobaczy, a tu można było spokojnie zapoznać się z asortymentem. Nie wiedziałam, że można aż tak urozmaicać sobie życie… Był nawet taki sklep, w którym sprzedawano tylko i wyłącznie stroje z lateksu.


     Poza sklepami były też teatry. Tak, tak, teatry. Ale takie, gdzie przedstawiano sceny seksu. Mnóstwo było lokali, gdzie organizowano peep-shows. Co to takiego? Wchodzi się do kabiny, wrzuca monetę do automatu i wtedy odsłania się okienko, przez które widać, co dzieje się na scenie. Czasem jest to striptiz, a czasem coś więcej. Tam można było sobie wybrać, co chce się zobaczyć. Seks tradycyjny, BDSM, homoseksualny – do wyboru, do koloru. Przy okazji ma się poczucie anonimowości, bo aktorzy ani pozostali widzowie nas nie widzą. Co prawda nie skorzystałam z takiej atrakcji, ale cieszyła się sporą popularnością, bo ceny nie były wysokie.


     Postanowiliśmy wrócić wieczorem, kiedy będzie ciekawiej. Przeszliśmy zaledwie kilka kroków i… znaleźliśmy się w innym świecie. Trafiliśmy do Azji! Chińska dzielnica pełna jest knajpek i miejsc, gdzie można wymasować sobie stopy. Jest tam też ciekawa świątynia, gdzie można swobodnie wchodzić, ale robienie zdjęć karane jest sykiem i śmiercionośnym spojrzeniem pani, która opiekuje się obiektem. Bardzo ładne, bogato zdobione miejsce, gdzie unosi się zapach kadzidełek palonych zapewne w jakichś intencjach. Wrzuciłam pieniążek do skarbonki i zabrałam ze sobą słowa mądrości ich bóstwa, które leżały zwinięte w szklanym naczyniu. Nigdy wcześniej nie byłam w takim miejscu, bo do Azji było mi póki co jakoś nie po drodze, dlatego bardzo mnie wszystko ciekawiło.


Mam taką ładną mamę,
że szkoda by było się nią nie pochwalić, prawda?


     Skoczyliśmy coś przekąsić. Spróbowaliśmy lokalnego piwa i burgerów z frytkami, ładując akumulatory na dalsze spacery. Siedzieliśmy na zewnątrz, więc obserwowaliśmy przechodzących ludzi, a niektórzy byli naprawdę interesujący. Bardzo kolorowi, z przedziwnymi fryzurami i strojami. Wyróżniali się z tłumu.
     Kiedy szliśmy wzdłuż kanału, zauważyłam, że samochód parkuje tuż przy wodzie. Co ciekawe, nie było tam żadnej barierki. Żadnego krawężnika. Nic. Po prostu jest droga i... nie ma drogi. Dziura. Chyba w życiu nie odważyłabym się na parkowanie w takim miejscu! Ale dla mieszkańców Amsterdamu to widocznie nic wyjątkowego, bo robili to bardzo szybko i bez momentu wahania. Niesamowite…


     Trafiliśmy we wspaniałe miejsce – na olbrzymi targ kwiatów! To było jak raj. Wszędzie były tulipany! (Tu autorka bloga ośmiela się wtrącić, że tulipany to jej ukochane kwiaty, więc raj musi być pełen tych kwiatów). Nie był to już sezon na te wyrośnięte, cięte, ale i tak dało się je znaleźć – 50 sztuk kosztowało 40 euro. Byłam zachwycona, bo zdążyłam się już za nimi stęsknić. Poza ciętymi, można było też znaleźć ich cebulki w dziesiątkach wersji – jednokolorowe, pstrokate, włochate (serio!)... Zmutowane na tyle sposobów, że trudno uwierzyć, że człowiek umie tworzyć takie cuda. Oprócz cebulek były jeszcze długopisy, magnesy i inne drobiazgi z motywem tulipanów.



     Ale i inne roślinki można było tam kupić. Spory wybór kwiatów, sadzonki drzew, cebulki i nasiona, nawozy… Ogrodnicze szaleństwo! A nasionka marihuany można było kupić już za 2 euro. Bo one też tam były, oczywiście.


     Spędziliśmy tam chyba ze dwie godziny, aż sprzedawcy zaczęli zamykać swoje stoiska. Wtedy usiedliśmy przy stoliku na świeżym powietrzu i zamówiliśmy naleśniki oraz kawę. Było naprawdę pysznie, bo do naleśnika były lody i mnóstwo owoców. Takie zwiedzanie to ja lubię!


Takie sklepy są na każdym kroku, nawet na targu kwiatów.

     Nadal było jasno, więc nie opłacało się jeszcze iść do czerwonej dzielnicy. Dlatego też zachodziliśmy do sklepów, a tata z rozpaczą łapał za portfel, ale dzielnie płacić za śliczne rzeczy, które przecież MUSIAŁYŚMY mieć. Najlepszy Tata na świecie, mówię Wam! (Tak, Tato, serio tak myślę!)


     Słońce uparcie nie zachodziło, jak to ma w zwyczaju w lecie. Tak więc dalej wałęsaliśmy się po wieczornym Amsterdamie, a w końcu zaszliśmy na kolejne piwo i małą przekąskę. Kelnerka była bardzo wesoła, chociaż roztrzepana, a kelner uśmiechał się zalotnie. Przyjemne miejsce. Chociaż chyba nigdy nie byłam w mniejszej łazience – obrócenie się to był prawdziwy wyczyn!
     Obserwowałam ludzi i zauważyłam, że jest tam dużo mniej otyłych osób niż w innych miejscach, które odwiedziłam. Może to kwestia tych rowerów? Nawet wieczorem tłumy śmigały nimi we wszystkie strony.
     W końcu zrobiło się prawie ciemno, więc skierowaliśmy się w stronę czerwonych świateł. Ruch był znacznie większy niż przedtem. Widać było, że wciąż większość ludzi to turyści, którzy, w większości nieśmiało, zerkali na roznegliżowane dziewczyny i odwracali wzrok. Ale były też tam grupy wygłodniałych samców, ruszających na polowanie. ;) Ci byli w większości podpici, głośni i bardzo radośni. Chodzili stadami, ale czasem odłączali się od reszty i znikali za kotarą, którą wybrana kobieta zasłaniała okno.


     Te ich lokale też są ciekawe. Niektóre są tak małe, że wszystko widać przez okno – jest tam krzesło dla dziewczyny, umywalka i łóżko. Ale te droższe mają osobne łazienki albo pokój, gdzie jest łóżko. Wszystko, czego w takim miejscu potrzeba…
     A co z dziewczynami? Dziwnie mi tak pisać o ludziach, ale… Oferta jest bogata. Chude i pulchniejsze, blade, opalone i czarne, z włosami kręconymi i prostymi, blondynki i rude... Niektóre ubrane jak wysuczone policjantki, inne za to w skąpych mundurkach szkolnych i z warkoczami. Niektóre po prostu w bieliźnie.
     – Czy ta karlica nie ma majtek? – Tata był wyraźnie poruszony, ale nie odważyłam się sprawdzić, czy miał rację. Zauważyłam tylko, że kobieta była naprawdę niska, ale grubawa.
     – Chodźcie jeszcze tu! I tam! I tutaj! – Mama z kolei była bardzo zainteresowana wszystkim, co widziała, więc zaszliśmy chyba do każdego zaułka. – Patrzcie, tu powinni być faceci! – zawołała nagle. Podbiegłyśmy z nią do jedynego okna, które świeciło się na niebiesko. Powiewała nad nim tęczowa flaga. Niestety, nie mogłyśmy nacieszyć wzroku, bo okazało się, że okno było zasłonięte. No cóż, patrzenie na panie też było miłe dla oka, więc nie narzekam. ;)
     Po dniu pełnym wrażeń wróciliśmy do hotelu, gdzie oglądałam z mamą film, tłumacząc jej na bieżąco wszystkie dialogi – opłacało jej się wysłać córkę na lingwistykę. ;)
     Tej nocy spaliśmy jak zabici. A kolejnego dnia odkryliśmy inną Holandię… O tym już niedługo!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz