tekst alternatywnytekst alternatywnytekst alternatywnytekst alternatywnytekst alternatywnytekst alternatywnytekst alternatywnytekst alternatywny

niedziela, 19 czerwca 2016

Spacer w niecodziennym towarzystwie

     Na początku notki chciałabym przeprosić tych z Was, którzy czekali na dokończenie tej opowieści prawie pół roku. Wybaczcie, studia pożarły mnie i przetrawiły tak, że nie miałam już sił na przejawianie jakiejkolwiek kreatywności. Na szczęście powoli kończy się sesja, a ja dochodzę do siebie. ;) 
     Przy okazji chciałabym Wam podziękować - stuknęło nam 20 tysięcy wyświetleń! To niesamowite, że aż tyle razy ktoś klikał w nasze linki i chciał poznać nasze przygody. Bardzo nas to cieszy! :)
     A teraz przechodzimy do zakończenia świątecznej opowieści z Norwegii. To notka zwłaszcza dla Mafii Rybaczej, więc nie bądźcie zaskoczeni. A jeśli lubicie lub chcecie poznać Alexandra Rybaka, polecam playlistę umieszczoną na górze strony. 
     No dobrze, czas na opowieść...

***
     Dzień przywitałyśmy na wesoło. Nadszedł czas śniadania i nawet Tina postanowiła się na nie zebrać. Wszystko szło doskonale aż do chwili, gdy zauważyłyśmy, że Ebba nie reaguje na swój budzik. Ani na nasze. Ani na żadne ,,wake up, wake up, Ebba”. Ani na szturchanie. Po ściągnięciu z niej kołdry lekko się skrzywiła, ale nadal spała jak zabita. Nawet próby zepchnięcia jej z łóżka zdały się na nic. Byłyśmy mocno rozbawione, gdy tak walczyłyśmy ze śpiochem. W końcu dałyśmy Ebbie spokój i stwierdziłyśmy, że najwyżej weźmiemy jej coś ze śniadania. Szykowałyśmy się do wyjścia, gdy nagle Ebba się poruszyła. Przewróciła się na bok i… spadła z łóżka. Ale nadal się nie obudziła! Zawinięta jak naleśnik, była niewidoczna pod kołdrą, gdy tak leżała między łóżkami. Wtedy zaczęłyśmy śmiać się tak głośno, że w końcu nasza droga koleżanka otworzyła swe zaspane oczęta. I również zaczęła się śmiać ze swego twardego snu.


     Około południa byłyśmy umówione z innymi fankami w restauracji Friday’s na Aker Brygge. Kiedyś w tym samym miejscu fanki zaprosiły na spotkanie Alexa, a ten przyłączył się do imprezy. Kiedy pierwsza z kobiet chciała zapłacić za swoje jedzenie, okazało się, że rachunek został już uregulowany – Alex zapłacił za wszystko tuż przed swoim wyjściem. Taki to właśnie sympatyczny człowiek.


     Tym razem nie było z nami skrzypka, ale około dwudziestu osób zebrało się na pogaduchy. Połączone stoły, przekąski, dużo śmiechu i przyjazna atmosfera – naprawdę chciało się tam siedzieć. Od jednej z Norweżek, Jorunn, dostałyśmy metalowe śnieżynki na krótkich łańcuszkach. Długo nosiłam ten prezent jako bransoletkę, a teraz, gdy się zerwała, mam piękną zawieszkę na rzemyku. To cudowna pamiątka tych miłych chwil.


     Zabrałyśmy koleżankę, Idę, do hotelu. Oglądałyśmy głupie filmiki i gadałyśmy o wszystkim – trzy narodowości, setki tematów do rozmów. Świetnie się bawiłyśmy i miałyśmy choć trochę czasu, by poznać się lepiej.


     Gdy Ida wróciła do siebie, wybrałyśmy się z Tiną i Ebbą na spacer. Śnieg topniał, więc musiałyśmy skakać przez kałuże. Lekko mżyło, było chłodno, a ręce, przemrożone dzień wcześniej, piekły tak, że miałam ochotę je amputować. Zapomniałam kremu do rąk i to był błąd. Taki do twarzy niewiele pomaga przy przemarznięciu. Jeśli wybieracie się gdzieś w zimie, zawsze pamiętajcie o pomadce ochronnej i kremie do rąk – inaczej skutki będą dość uciążliwe. A zakup kremu w Norwegii to przy okazji wydatek dużo większy niż w Polsce, więc zapominalstwo po prostu się nie opłaca.


     Chociaż pogoda nie była zbyt dobra, sam spacer dostarczył nam miłych wrażeń. Na głównej ulicy, Karl Johans gate, odbywał się jarmark świąteczny, a ludzie jeździli na łyżwach. Tina z Ebbą wcinały tradycyjne norweskie gofry (nie są sztywne jak w Polsce, a bardziej przypominają naleśniki; często je się je ze śmietaną – nie z bitą, a taką normalną).




     Przyglądałyśmy się oferowanym towarom – tradycyjnym, regionalnym, typowo świątecznym… Wybór był dość spory. Weszłyśmy do eskimoskiego namiotu, gdzie można było kupić np. buty ze skóry jakichś północnych zwierząt. Najbardziej podobały mi się jednak pluszowe lamy. Przeurocze. Chciałyśmy coś kupić mamie, ale wszystko było tak drogie, że zwątpiłyśmy.


     Wybrałyśmy się za to znowu na Aker Brygge, gdzie otworzyłyśmy prezenty, które otrzymałyśmy wcześniej. Co prawda obiecałyśmy, że zrobimy to dopiero w domu, ale uznałyśmy, że żadne miejsce nie będzie tak dobre, jak cicha i przytulna kawiarnia w tej dzielnicy Oslo. Rozerwałyśmy paczuszki i, popijając gorącą czekoladę, rozczulałyśmy się nad uroczymi życzeniami i drobnymi podarunkami. Ja dostałam kolczyki-samoloty, które miały mi przynieść wiele udanych podróży. Życzenia chyba można uznać za spełnione. J



     W naszych przemoczonych butach mogłyby już śmiało zamieszkać małe rybki – skoki przez kałuże nie zawsze były udane. Czas było się wysuszyć. Gdy wróciłyśmy do hotelu, napisałam szybko wiadomość do swojej wykładowczyni. ,,Szanowna Pani Doktor, z uwagi na chorobę nie mogę dotrzeć na jutrzejsze kolokwium. Czy byłaby możliwość napisania go po Świętach?” – może i nie była to prawda, ale też nie do końca kłamstwo. Faktycznie byłam trochę chora przez cały grudzień. Więc chyba każdy ksiądz by mnie rozgrzeszył. A pani doktor nie tylko pozwoliła mi zaliczyć kolokwium później, ale jeszcze uraczyła mnie goździkami do żucia, gdy do niej przyszłam – podobno to dobre na gardło. Takich właśnie mamy wykładowców na lingwistyce w Lublinie. Możecie się do nas zapisać albo po prostu zazdrościć. ;)
     Włączyłyśmy sobie świąteczny odcinek ,,Glee” i odpoczywałyśmy. Zrobiłyśmy już wszystko, co zamierzałyśmy zrobić podczas tego wyjazdu. Ogarnął nas lekki smutek – długo czekałyśmy na tę wycieczkę, planowałyśmy… A wszystko minęło tak szybko! Tymczasem w ,,Glee” leciały piosenki, których słuchałyśmy podczas koncertów. Nie chciałyśmy wracać do domu. Chciałyśmy jeszcze trochę tej świątecznej atmosfery.
     - No dobra. Idziemy na Aker Brygge.
     - Znowu? Ja już chyba nie mam siły - protestowała Ebba.
     - Chodź. Odpoczniesz w domu. Teraz wyciśnijmy z wyjazdu, ile się da.
     - No dobrze…
    Pięć minut później byłyśmy już na ulicy. Buty nadal były przemoczone, więc było zimno, ale nie przeszkadzało nam to. Ebba zgubiła czapkę, więc dla poprawy humoru uczyłyśmy ją rosyjskich piosenek. Bardzo bawił nas jej akcent i to, jak zmiękczała głoski. Brzmiało to przeuroczo.


     Postanowiłyśmy, że nagramy kilka słów dla Mafii Rybaczej. Chciałyśmy, by również tym, którzy nie mogą się wybrać do Oslo, było miło, że ktoś o nich myśli i chce złożyć świąteczne życzenia. Ustawiłyśmy się na placyku (może i wstyd się przyznawać, ale było to pod domem Rybaka – fani już tak przecież mają), dałyśmy Ebbie aparat, żeby nas nagrała i myślałyśmy, co by można było powiedzieć. Było pusto, w okolicy byliśmy tylko my i jakiś facet. Ten facet… W czapce, która wyglądała znajomo… O nie. Przez plac przebiegał właśnie Alexander Rybak.
     - Cześć, Alex!
     - O, cześć!
     Kurde. Ebba go zawołała. Pomachał do nas i ruszył przed siebie, ale… pod trzech krokach zmienił zdanie. Zawrócił i podszedł do nas.
     - Cześć, dziewczyny! Co tu robicie?
     - No… Przyszłyśmy… Nagrać życzenia dla Mafii… No i… Na spacer…
     - A, wszystko jasne. – Widziałyśmy po jego rozbawionej minie, że nam nie wierzy. Pewnie myślał, że przyszłyśmy go śledzić. Faktycznie mogło to tak wyglądać. Myślałam, że spłonę. Chciałam się zapaść pod ziemię. Na szczęście Alex znowu nas zaskoczył.
    - To gdzie chcecie nagrywać? Chodźcie, tu jest chyba lepsze światło – zabrał nas pod jeden z budynków. – To czym nagrywamy?
     Kompletnie nie pamiętał, że nagrał już życzenia dla Mafii dwa dni wcześniej. Nie dziwię mu się – w ciągu ostatniego miesiąca objechał praktycznie całą Norwegię i dawał po dwa-trzy koncerty dziennie. Można się w tym wszystkim pogubić.
     Tina wyjęła telefon, ale nie zdążyła niczego nagrać, bo Alex zabrał jej iPhone’a z ręki. Doskonale wiedział, jak się nim obsługiwać, bo miał identyczny. Dlatego już po chwili powstało to wideo:


     - No dobra, to idziemy! – Alex ruszył przed siebie, a my pobiegłyśmy za nim. Nie miałyśmy pojęcia, co się właściwie dzieje, ale takich okazji się nie przepuszcza, prawda? Przeszliśmy może ze sto metrów…
     - No nie! – Alex szarpał za drzwi do McDonald’s, ale te ani drgnęły. Wydawał się załamany. Wraca człowiek po koncercie do domu, chce zjeść frytki, a tu mu zamykają lokal… Szczerze mu współczułyśmy. Po chwili rzucił:
     - No nic, musimy się przejść jeszcze kawałek! – Ruszył w kierunku centrum miasta, a my grzecznie dreptałyśmy obok (skacząc przez kałuże i zastanawiając się, ile będzie kosztowało amputowanie stóp w norweskim szpitalu).


     Nasz spacer trwał jakieś 20 minut. Choć było to cztery lata temu, nadal mam na twarzy uśmiech, gdy o tym pomyślę. Z setek tysięcy fanek to właśnie nam udało się porozmawiać z nim prywatnie, bez tłumu osób czekających na zdjęcia i autografy. I było naprawdę świetnie – rozmawialiśmy na przeróżne tematy, w tym o Polsce, Eurowizji i o tym, że poprzedniego dnia się zgubiłyśmy. Alex trochę się z nas ponabijał, ale nie pozostałyśmy mu dłużne. Było bardzo sympatycznie. Spotkaliśmy nawet po drodze znajomego Alexa, z którym chodził kiedyś do szkoły. Panowie pogawędzili chwilę, a byli na tyle uprzejmi, że robili to po angielsku, żebyśmy nie czuły się odizolowane.
     Później Alex poszedł do sklepu, który okazał się celem naszego spaceru. Kupił tam sobie kolację, po czym przytuliliśmy się na pożegnanie. Skrzypek upewnił się jeszcze, czy na pewno znamy drogę do hotelu, pomachał na pożegnanie i poszedł w swoją stronę. My natomiast odczekałyśmy chwilę, a gdy byłyśmy pewne, że nas nie usłyszy, zaczęłyśmy się bardzo głośno śmiać. Ebba przysięgła, że już zawsze będzie nas słuchać i zgodzi się na wszystko, bo ten spacer dowiódł, że mamy niezłą intuicję i bardzo dużo szczęścia. I chyba faktycznie tak jest. J
     Z tej radości zupełnie przestałyśmy myśleć, więc oczywiście znowu się zgubiłyśmy. Ale już nawet przemarznięte stopy nam nie przeszkadzały.


      Tina skleiła sympatyczny filmik z wyjazdu, więc zachęcam do obejrzenia, bo obraz może tu pokazać troszkę więcej niż same słowa. Jest Rybak, są nasze piękne taneczne ruchy i dużo szczęśliwych twarzy. :) 


     Rozstanie z Norwegią nie było łatwe, bo spędziłyśmy w tym kraju naprawdę wyjątkowy weekend. Ale wiedziałyśmy, że w domu czekają nas wspaniałe Święta, więc z radością w sercach patrzyłyśmy z góry na ośnieżone fiordy. I wiedziałyśmy, że wkrótce tam wrócimy.



4 komentarze:

  1. Niesamowita historia, aż ciężko uwierzyć!
    To się nazywa magia świąt <3

    OdpowiedzUsuń
  2. Piękne wspomnienia i napisane pięknym językiem. Masz talent. Bożena.

    OdpowiedzUsuń
  3. Przepiękne i bardzo6się to czyta :) >3

    OdpowiedzUsuń
  4. Przepiękne i bardzo przyjemnie się to czyta :) <3

    OdpowiedzUsuń