tekst alternatywnytekst alternatywnytekst alternatywnytekst alternatywnytekst alternatywnytekst alternatywnytekst alternatywnytekst alternatywny

sobota, 2 maja 2015

Podróżujemy też po Polsce: Poznań!

                       Masz czasem dość codzienności i chciałbyś się wyrwać do świata, który istnieje tylko w Twojej wyobraźni? Znudzili Ci się szarzy ludzie na ulicach? A może po prostu masz wolny weekend? Jeśli chociaż na jedno pytanie odpowiedziałeś twierdząco, to mam coś dla Ciebie.
                Konwenty. Zjazdy fanów fantastyki, mangi, anime, gier i rozmaitości. Najczęściej trzydniowe imprezy, podczas których nie ma szans na nudę. Co prawda pierwszy raz wzięłam udział w tego typu wydarzeniu, ale już wiem, że będę to teraz robić regularnie. Jak najczęściej. Dlaczego? Już opowiadam…

                Kilka miesięcy temu dwie dobre duszyczki ze studiów rzuciły pomysł, żebyśmy się razem wybrały na Pyrkon – największy konwent w Polsce. Poznań leży co prawda dość daleko od Lublina, ale co to dla nas, wytrwałych podróżniczek! Mijały miesiące, a nasze pomysły z żartów i luźnych planów zamieniły się w stopniową ich realizację.
                Okazało się, że z Lublina jechaliśmy w piątkę. Jedna osoba ogarniała nocleg, ja załatwiłam bilety na pociąg, ktoś zrobił placki, a ktoś sałatkę… Podróż z grupą znajomych okazała się doskonałym pomysłem! Co prawda o 4:59 miałam stan przedzawałowy, kiedy zostałam wyrwana ze snu przez wiadomość „Kiedy będziesz na dworcu?” i myślałam, że się już spóźniłam. Później było tylko ciekawiej. 


             O 6:27 opuściliśmy Lublin. Było ciepło, słońce świeciło nam po oczach, a cały przedział mieliśmy wyłącznie dla siebie – czy mogłoby być lepiej? Okazało się, że tak! Ekipa postanowiła uczcić moje urodziny i tak oto o 7 rano piliśmy szampana Piccolo i wcinaliśmy babeczki (ja na swojej miałam świeczkę, którą z radością zdmuchnęłam). Byliśmy świadomi tego, że powinniśmy spać, bo czekał nas wyczerpujący weekend… Ale kto by spał, kiedy za drzwiami słychać było rozmowy ludzi jadących na to samo wydarzenie, kiedy słońce zwiastuje piękny dzień i kiedy czeka się na przeżycie przygody? Co prawda co jakiś czas podejmowaliśmy próby, ale kończyło się na tym, że śpiochy parskały śmiechem i dołączały do rozmowy, gdy usłyszały dobry tekst. Niestety, nie ma spania!




                Do naszego przedziału dosiadł się fan „Gwiezdnych Wojen”, który jednak non stop wychodził do swoich znajomych. Dopiero w Warszawie zrobiło się tłoczno – wsiadła para, która na wstępie nie zrobiła na nas dobrego wrażenia. Gdy weszli, my właśnie wcinaliśmy sałatkę i zajmowaliśmy każdą wolną powierzchnię przedziału, a oni kazali nam się przesiąść, bo „nie po to kupili bilety przy oknie, żeby nie siedzieć przy oknie”. Tak więc musieliśmy zrobić kompletne przemeblowanie i ścisnąć się nieco. Nie było nam łatwo. A tymczasem zrobiło się bardzo gorąco, a znikąd wiatru – staliśmy na dworcu centralnym w Warszawie, czyli byliśmy pod ziemią.
                - Szanowni państwo, w związku ze śmiertelnym wypadkiem na trasie Warszawa-Sochaczew, pociąg będzie opóźniony o dwadzieścia minut. – Komunikat wcale nam się nie spodobał. Później było coraz gorzej – chociaż wyjechaliśmy poza Warszawę, pociąg co jakiś czas zatrzymywał się w szczerym polu. Obowiązywał ruch wahadłowy, który w końcu dał nam godzinne opóźnienie.
                

               Gdy dotarliśmy do Poznania, czekała na nas Asia – koleżanka z fanklubu. Udaliśmy się w stronę wynajętego apartamentu. Trochę się pogubiliśmy, ale tym razem zbytnio się tym nie przejmowałam, bo to nie ja dowodziłam – szłam sobie z tyłu jak grzeczna owieczka i dałam się prowadzić. Po drodze mijaliśmy mnóstwo osób przebranych za najróżniejsze stworki i potworki. Niektóre z tych kostiumów były naprawdę zachwycające. Od razu poczułam, że czekają nas trzy wspaniałe dni. Wśród setek ludzi jakimś cudem zauważyłam koleżankę, która chodziła ze mną na angielski w liceum – o ile w szkole wyróżniała się przez noszone przez nią gorsety i glany, tutaj wyglądała zupełnie zwyczajnie, pasowała do tego kolorowego tłumu. (Wiktorio, jeśli to czytasz, to pozdrawiam Cię serdecznie). W pewnym momencie mijaliśmy mnicha, który zasuwał gdzieś z zakupami. I w tym momencie miałam problem: nie wiedziałam, czy to prawdziwy mnich, czy człowiek w dobrym przebraniu. Tak się zaczęło kostiumowe szaleństwo.
                W parku otaczającym centrum handlowe Stary Browar zaczepiła nas pewna kobieta. Przekazała nam telefon z rozbitą szybką, który znalazła na ławce, bo powiedziałyśmy, że będziemy później szły do środka i możemy oddać znalezisko ochronie. Gdy trafiłyśmy do apartamentu, wpadłam tam na dziesięć minut, zostawiłam zbędne rzeczy i pobiegłam na dół. Rozstałyśmy się z moimi lubelskimi znajomymi, po czym z Asią poszłyśmy do Starego Browaru. Pozostali udawali się już na teren Międzynarodowych Targów Poznańskich, gdzie chcieli iść na prelekcję pani Białołęckiej. My natomiast wypiłyśmy po shake’u i oddałyśmy telefon dwóm gimnazjalistom, którzy w podzięce dali nam dwie czekolady.
                Dołączyła do nas fanklubowa koleżanka, Ada, która przybiegła do nas prosto z praktyk. Na ręce miała opatrunek, bo została ugryziona przez uczennicę. Ktoś jeszcze wątpi w to, że praca z dziećmi jest niebezpieczna? Skoczyłyśmy na obiad i za mniej więcej dyszkę najadłyśmy się różnych pyszności. Spędziłyśmy razem chyba ze trzy godziny, rozmawiając. Nieczęsto ma się okazję spotkać osoby z fanklubu, zwłaszcza z tak daleka, więc było bardzo miło – niby od lat się znamy, piszemy często na Facebooku, ale kontakt twarzą w twarz to coś zupełnie innego.


                Podczas Pyrkonu Ada miała pracować na hali gastronomicznej, dlatego skoczyłyśmy tylko do Almy po wodę (można tam dostać litewskiego Vytautasa, o którym pisałam tutaj, oraz inne cudeńka, którymi raczyłyśmy się z Tiną w Stanach). Rozstałyśmy się z Asią na przystanku tramwajowym i podjechałyśmy pod Targi… Po czym minęłyśmy je i pojechałyśmy dalej, bo się zagapiłyśmy. Ale szybko naprawiłyśmy swój błąd, złamałyśmy kilka przepisów ruchu drogowego i stanęłyśmy przed wejściem. Ada miała wejściówkę pracowniczą, więc pobiegła przodem, a ja poszłam do kasy. Podobno rano kolejka była tak długa, że zakręcała daleko za bramami wejściowymi. Na szczęście przed 19, kiedy tam trafiłam, osób chcących wejść było już niewiele. Ciekawe, że wejściówka na trzy dni kosztowała 60 zł, a jeśli kupowało się bilety na pojedyncze dni, to za dwa również wychodziło za 60 zł. Więc w pakiecie trzeci dzień był tak jakby za darmo.
                Przeszłam przez bramki i wkroczyłam do innego świata. Wszędzie wokół chodzili ludzie w jaskrawych perukach, przedziwnych uniformach, z rogami, skrzydłami i z bronią wszelaką. W moich różowych spodniach i wzorzystej koszuli poczułam się nagle jakaś taka szara i niewidzialna. Nudna. Oczy skakały od człowieka do człowieka, nie mogłam się na nikim skupić, bo w zasięgu wzroku były dziesiątki ciekawych postaci.



                Znajomi nie odpowiadali na wiadomości, więc nie wiedziałam, co ze sobą zrobić. Przez chwilę przechadzałam się szerokimi drogami i obserwowałam ludzi, a później postanowiłam zobaczyć, co ciekawego mają na stoiskach z gadżetami. Niestety, tłum tam mnie przerósł, więc przeszłam pół wielkiej hali, ale niczemu nie zdołałam się przyjrzeć. Wyszłam na zewnątrz i skierowałam się do najdalej wysuniętego pawilonu, gdzie odbywały się prelekcje naukowe, serialowe, filmowe, literackie… Przeróżne. Podejrzewałam, że tam znajdę swoich. Usiadłam na wolnym krzesełku i obserwowałam kolejki, które ustawiły się po autografy (chyba do YouTuberów). Nie minęło 5 minut, a już znalazłam sobie ludzi do rozmowy – pewien chłopak usiadł koło mnie, więc zapytałam, czy idzie na tę prelekcję, na którą ja czekałam i rozmowa poszła już gładko. Okazało się, że kilka minut wcześniej chłopak usiadł na pierwszym lepszym krześle, które znalazł… I od razu podbił do niego jakiś koleś, który chciał wziąć autograf. Pomyślał, że mój rozmówca to jakaś gwiazda… Chłopak był z siebie bardzo zadowolony, ucieszył się, że jest sławny. Jego koleżanka szybko go jednak zgasiła. Poszli na wykład o teorii względności, a do mnie dotarła moja ekipa. Weszliśmy do sali anglojęzycznej, gdzie wysłuchaliśmy prelekcji o adaptacjach Sherlocka Holmesa. Co prawda nie jestem fanką, widziałam jeden czy dwa filmy, ale bawiłam się świetnie – dziewczyna przedstawiła historię Holmesa i wybrała najbardziej absurdalne fragmenty. Był więc Holmes udający geja, szukający Potwora z Loch Ness oraz rysunkowy. Był mówiący po rosyjsku, zrobiony na anime i jako bajkowa myszka… Nie miałam pojęcia, że światowa kinematografia jest aż tak bogata w Holmesów.
                Po prelekcji przeszliśmy się halą, gdzie przebrany Mojżesz błogosławił dzieci i trafiliśmy do przyjemnego bistro. Iga ze spiczastymi uszami oraz Janka z mieczem nikogo nie dziwiły. Za to moja prośba o budyń – tak. „Tylko tyle?!”, usłyszałam w odpowiedzi na zamówienie. Po chwili raczyliśmy się pysznościami. Tortilla, kebab, hamburger, mój budyń – wszystko dobre i stosunkowo niedrogie. Przyglądaliśmy się grupce fanek, które zagadywały jakiegoś zagranicznego pisarza. Dały mu prezenty, prosiły o autografy i zdjęcia oraz chichotały co chwilę. Zupełnie jak my przy Rybaku. Aż miło było patrzeć.


                Wybraliśmy się na wykład „Spiski i śmieszne czapki – historia tajnych bractw”. Prowadzący go facet był świetny, publiczność co chwila wybuchała gromkim śmiechem. Okazało się, że wielu prezydentów USA, a także pisarzy i innych znanych osobistości było masonami. Ale że byli oni najczęściej po prostu facetami w zabawnych fartuszkach. Było też bractwo, w którym należało być pięknym. I nie wolno było mieć dzieci, bo wtedy ciało nie było już idealne. Wszystko to było naprawdę ciekawe, ale powoli zaczęło być odczuwalne, że wstaliśmy o piątej – Iga przysypiała na siedząco. Uznałyśmy, że czas wracać. Janka z mieczem oraz jest osobisty Smok zostali dłużej, a my wzięłyśmy klucze i skierowałyśmy się do wyjścia. 
                 A własnie, ten Smok to jest zdolny człowiek i robi ciekawą biżuterię, więc gdybyście szukali wisiorków w kształcie oczu lub kolczyków z zatopionymi żywymi kwiatami, to możecie zerknąć tutaj
                   Przechodziłyśmy obok dworca PKP, który mienił się wieloma kolorami. Oczywiście po drodze zabłądziłyśmy, ale było bardzo przyjemnie – ciepło, spokojnie, złociście – budynki były pięknie oświetlone.

                Chociaż dotarłyśmy do apartamentu przed północą, zanim wszyscy poszliśmy spać, było już koło drugiej. W końcu ułożyłyśmy się z Igą i Kasią na kanapie, a stopy dyndały nam radośnie, bo musiałyśmy spać w poprzek. Mimo to byłyśmy bardzo, ale to bardzo zadowolone. W końcu następnego dnia miało być jeszcze weselej.

1 komentarz:

  1. Jak pięknie opisany Pyrkon! Rozumiem, że mam się jeszcze spodziewać relacji z kolejnych dni? :)
    "Ten Smok to jest zdolny człowiek" <3 Hermiono, punkt dla Gryffindoru za to epickie zdanie :D

    OdpowiedzUsuń