Masz czasem dość codzienności i
chciałbyś się wyrwać do świata, który istnieje tylko w Twojej wyobraźni?
Znudzili Ci się szarzy ludzie na ulicach? A może po prostu masz wolny weekend?
Jeśli chociaż na jedno pytanie odpowiedziałeś twierdząco, to mam coś dla
Ciebie.
Konwenty.
Zjazdy fanów fantastyki, mangi, anime, gier i rozmaitości. Najczęściej
trzydniowe imprezy, podczas których nie ma szans na nudę. Co prawda pierwszy
raz wzięłam udział w tego typu wydarzeniu, ale już wiem, że będę to teraz robić
regularnie. Jak najczęściej. Dlaczego? Już opowiadam…
Kilka
miesięcy temu dwie dobre duszyczki ze studiów rzuciły pomysł, żebyśmy się razem
wybrały na Pyrkon – największy konwent w Polsce. Poznań leży co prawda dość
daleko od Lublina, ale co to dla nas, wytrwałych podróżniczek! Mijały miesiące,
a nasze pomysły z żartów i luźnych planów zamieniły się w stopniową ich
realizację.
Okazało
się, że z Lublina jechaliśmy w piątkę. Jedna osoba ogarniała nocleg, ja
załatwiłam bilety na pociąg, ktoś zrobił placki, a ktoś sałatkę… Podróż z grupą
znajomych okazała się doskonałym pomysłem! Co prawda o 4:59 miałam stan
przedzawałowy, kiedy zostałam wyrwana ze snu przez wiadomość „Kiedy będziesz na
dworcu?” i myślałam, że się już spóźniłam. Później było tylko ciekawiej.
O 6:27 opuściliśmy Lublin. Było ciepło, słońce świeciło nam po oczach, a cały
przedział mieliśmy wyłącznie dla siebie – czy mogłoby być lepiej? Okazało się,
że tak! Ekipa postanowiła uczcić moje urodziny i tak oto o 7 rano piliśmy szampana
Piccolo i wcinaliśmy babeczki (ja na swojej miałam świeczkę, którą z radością
zdmuchnęłam). Byliśmy świadomi tego, że powinniśmy spać, bo czekał nas
wyczerpujący weekend… Ale kto by spał, kiedy za drzwiami słychać było rozmowy
ludzi jadących na to samo wydarzenie, kiedy słońce zwiastuje piękny dzień i
kiedy czeka się na przeżycie przygody? Co prawda co jakiś czas podejmowaliśmy
próby, ale kończyło się na tym, że śpiochy parskały śmiechem i dołączały do
rozmowy, gdy usłyszały dobry tekst. Niestety, nie ma spania!
Do
naszego przedziału dosiadł się fan „Gwiezdnych Wojen”, który jednak non stop
wychodził do swoich znajomych. Dopiero w Warszawie zrobiło się tłoczno –
wsiadła para, która na wstępie nie zrobiła na nas dobrego wrażenia. Gdy weszli,
my właśnie wcinaliśmy sałatkę i zajmowaliśmy każdą wolną powierzchnię
przedziału, a oni kazali nam się przesiąść, bo „nie po to kupili bilety przy
oknie, żeby nie siedzieć przy oknie”. Tak więc musieliśmy zrobić kompletne
przemeblowanie i ścisnąć się nieco. Nie było nam łatwo. A tymczasem zrobiło się
bardzo gorąco, a znikąd wiatru – staliśmy na dworcu centralnym w Warszawie,
czyli byliśmy pod ziemią.
-
Szanowni państwo, w związku ze śmiertelnym wypadkiem na trasie
Warszawa-Sochaczew, pociąg będzie opóźniony o dwadzieścia minut. – Komunikat
wcale nam się nie spodobał. Później było coraz gorzej – chociaż wyjechaliśmy
poza Warszawę, pociąg co jakiś czas zatrzymywał się w szczerym polu.
Obowiązywał ruch wahadłowy, który w końcu dał nam godzinne opóźnienie.
Gdy
dotarliśmy do Poznania, czekała na nas Asia – koleżanka z fanklubu. Udaliśmy
się w stronę wynajętego apartamentu. Trochę się pogubiliśmy, ale tym razem
zbytnio się tym nie przejmowałam, bo to nie ja dowodziłam – szłam sobie z tyłu
jak grzeczna owieczka i dałam się prowadzić. Po drodze mijaliśmy mnóstwo osób
przebranych za najróżniejsze stworki i potworki. Niektóre z tych kostiumów były
naprawdę zachwycające. Od razu poczułam, że czekają nas trzy wspaniałe dni.
Wśród setek ludzi jakimś cudem zauważyłam koleżankę, która chodziła ze mną na
angielski w liceum – o ile w szkole wyróżniała się przez noszone przez nią
gorsety i glany, tutaj wyglądała zupełnie zwyczajnie, pasowała do tego
kolorowego tłumu. (Wiktorio, jeśli to czytasz, to pozdrawiam Cię serdecznie). W
pewnym momencie mijaliśmy mnicha, który zasuwał gdzieś z zakupami. I w tym
momencie miałam problem: nie wiedziałam, czy to prawdziwy mnich, czy człowiek w
dobrym przebraniu. Tak się zaczęło kostiumowe szaleństwo.
W
parku otaczającym centrum handlowe Stary Browar zaczepiła nas pewna kobieta.
Przekazała nam telefon z rozbitą szybką, który znalazła na ławce, bo
powiedziałyśmy, że będziemy później szły do środka i możemy oddać znalezisko
ochronie. Gdy trafiłyśmy do apartamentu, wpadłam tam na dziesięć minut, zostawiłam
zbędne rzeczy i pobiegłam na dół. Rozstałyśmy się z moimi lubelskimi znajomymi, po czym z Asią poszłyśmy do Starego Browaru. Pozostali udawali się już na teren
Międzynarodowych Targów Poznańskich, gdzie chcieli iść na prelekcję pani
Białołęckiej. My natomiast wypiłyśmy po shake’u i oddałyśmy telefon dwóm
gimnazjalistom, którzy w podzięce dali nam dwie czekolady.
Dołączyła
do nas fanklubowa koleżanka, Ada, która przybiegła do nas prosto z praktyk. Na
ręce miała opatrunek, bo została ugryziona przez uczennicę. Ktoś jeszcze wątpi
w to, że praca z dziećmi jest niebezpieczna? Skoczyłyśmy na obiad i za mniej
więcej dyszkę najadłyśmy się różnych pyszności. Spędziłyśmy razem chyba ze trzy
godziny, rozmawiając. Nieczęsto ma się okazję spotkać osoby z fanklubu,
zwłaszcza z tak daleka, więc było bardzo miło – niby od lat się znamy, piszemy
często na Facebooku, ale kontakt twarzą w twarz to coś zupełnie innego.
Podczas
Pyrkonu Ada miała pracować na hali gastronomicznej, dlatego skoczyłyśmy tylko
do Almy po wodę (można tam dostać litewskiego Vytautasa, o którym pisałam
tutaj, oraz inne cudeńka, którymi raczyłyśmy się z Tiną w Stanach). Rozstałyśmy
się z Asią na przystanku tramwajowym i podjechałyśmy pod Targi… Po czym
minęłyśmy je i pojechałyśmy dalej, bo się zagapiłyśmy. Ale szybko naprawiłyśmy
swój błąd, złamałyśmy kilka przepisów ruchu drogowego i stanęłyśmy przed
wejściem. Ada miała wejściówkę pracowniczą, więc pobiegła przodem, a ja poszłam
do kasy. Podobno rano kolejka była tak długa, że zakręcała daleko za bramami
wejściowymi. Na szczęście przed 19, kiedy tam trafiłam, osób chcących wejść
było już niewiele. Ciekawe, że wejściówka na trzy dni kosztowała 60 zł, a jeśli
kupowało się bilety na pojedyncze dni, to za dwa również wychodziło za 60 zł. Więc w pakiecie trzeci dzień był tak jakby za darmo.
Przeszłam
przez bramki i wkroczyłam do innego świata. Wszędzie wokół chodzili ludzie w
jaskrawych perukach, przedziwnych uniformach, z rogami, skrzydłami i z bronią
wszelaką. W moich różowych spodniach i wzorzystej koszuli poczułam się nagle
jakaś taka szara i niewidzialna. Nudna. Oczy skakały od człowieka do człowieka,
nie mogłam się na nikim skupić, bo w zasięgu wzroku były dziesiątki ciekawych
postaci.
Znajomi
nie odpowiadali na wiadomości, więc nie wiedziałam, co ze sobą zrobić. Przez
chwilę przechadzałam się szerokimi drogami i obserwowałam ludzi, a później
postanowiłam zobaczyć, co ciekawego mają na stoiskach z gadżetami. Niestety,
tłum tam mnie przerósł, więc przeszłam pół wielkiej hali, ale niczemu nie
zdołałam się przyjrzeć. Wyszłam na zewnątrz i skierowałam się do najdalej
wysuniętego pawilonu, gdzie odbywały się prelekcje naukowe, serialowe, filmowe,
literackie… Przeróżne. Podejrzewałam, że tam znajdę swoich. Usiadłam na wolnym
krzesełku i obserwowałam kolejki, które ustawiły się po autografy (chyba do YouTuberów).
Nie minęło 5 minut, a już znalazłam sobie ludzi do rozmowy – pewien chłopak
usiadł koło mnie, więc zapytałam, czy idzie na tę prelekcję, na którą ja czekałam i
rozmowa poszła już gładko. Okazało się, że kilka minut wcześniej chłopak usiadł
na pierwszym lepszym krześle, które znalazł… I od razu podbił do niego jakiś
koleś, który chciał wziąć autograf. Pomyślał, że mój rozmówca to jakaś gwiazda…
Chłopak był z siebie bardzo zadowolony, ucieszył się, że jest sławny. Jego
koleżanka szybko go jednak zgasiła. Poszli na wykład o teorii względności, a do
mnie dotarła moja ekipa. Weszliśmy do sali anglojęzycznej, gdzie wysłuchaliśmy
prelekcji o adaptacjach Sherlocka Holmesa. Co prawda nie jestem fanką,
widziałam jeden czy dwa filmy, ale bawiłam się świetnie – dziewczyna przedstawiła
historię Holmesa i wybrała najbardziej absurdalne fragmenty. Był więc Holmes
udający geja, szukający Potwora z Loch Ness oraz rysunkowy. Był mówiący po
rosyjsku, zrobiony na anime i jako bajkowa myszka… Nie miałam pojęcia, że
światowa kinematografia jest aż tak bogata w Holmesów.
Po
prelekcji przeszliśmy się halą, gdzie przebrany Mojżesz błogosławił dzieci i
trafiliśmy do przyjemnego bistro. Iga ze spiczastymi uszami oraz Janka z
mieczem nikogo nie dziwiły. Za to moja prośba o budyń – tak. „Tylko tyle?!”,
usłyszałam w odpowiedzi na zamówienie. Po chwili raczyliśmy się pysznościami.
Tortilla, kebab, hamburger, mój budyń – wszystko dobre i stosunkowo niedrogie.
Przyglądaliśmy się grupce fanek, które zagadywały jakiegoś zagranicznego
pisarza. Dały mu prezenty, prosiły o autografy i zdjęcia oraz chichotały co
chwilę. Zupełnie jak my przy Rybaku. Aż miło było patrzeć.
Wybraliśmy
się na wykład „Spiski i śmieszne czapki – historia tajnych bractw”. Prowadzący
go facet był świetny, publiczność co chwila wybuchała gromkim śmiechem. Okazało
się, że wielu prezydentów USA, a także pisarzy i innych znanych osobistości
było masonami. Ale że byli oni najczęściej po prostu facetami w zabawnych
fartuszkach. Było też bractwo, w którym należało być pięknym. I nie wolno było
mieć dzieci, bo wtedy ciało nie było już idealne. Wszystko to było naprawdę
ciekawe, ale powoli zaczęło być odczuwalne, że wstaliśmy o piątej – Iga przysypiała
na siedząco. Uznałyśmy, że czas wracać. Janka z mieczem oraz jest osobisty Smok
zostali dłużej, a my wzięłyśmy klucze i skierowałyśmy się do wyjścia.
A własnie, ten Smok to jest zdolny człowiek i robi ciekawą biżuterię, więc gdybyście szukali wisiorków w kształcie oczu lub kolczyków z zatopionymi żywymi kwiatami, to możecie zerknąć tutaj.
Przechodziłyśmy obok dworca PKP, który mienił się wieloma kolorami. Oczywiście
po drodze zabłądziłyśmy, ale było bardzo przyjemnie – ciepło, spokojnie,
złociście – budynki były pięknie oświetlone.
Chociaż
dotarłyśmy do apartamentu przed północą, zanim wszyscy poszliśmy spać, było już
koło drugiej. W końcu ułożyłyśmy się z Igą i Kasią na kanapie, a stopy dyndały
nam radośnie, bo musiałyśmy spać w poprzek. Mimo to byłyśmy bardzo, ale to
bardzo zadowolone. W końcu następnego dnia miało być jeszcze weselej.
Jak pięknie opisany Pyrkon! Rozumiem, że mam się jeszcze spodziewać relacji z kolejnych dni? :)
OdpowiedzUsuń"Ten Smok to jest zdolny człowiek" <3 Hermiono, punkt dla Gryffindoru za to epickie zdanie :D