tekst alternatywnytekst alternatywnytekst alternatywnytekst alternatywnytekst alternatywnytekst alternatywnytekst alternatywnytekst alternatywny

poniedziałek, 18 maja 2015

Zaraz będzie ciemno, Hermiono! - Pyrkon 2015

                Piątek tak dał nam w kość, że mimo najszczerszych chęci nie udało nam się zwlec na pierwsze zaplanowane prelekcje. Sobotę zaczęliśmy od improwizowanego śniadania (jogurt z ciastkami i pozostałości sałatki, którą z impetem rozwaliłam po całym pokoju, bo się potknęłam) i przebierania się. Iga (zwana dalej Iszem) przykleiła swoje elfio-wolkańskie uszy, Janka założyła kolczyki-rzodkiewki, a ja ubrałam szatę i tak oto na Pyrkon wybierały się Spocko Isza, Luna i Hermiona. No i Kasia oraz Smok, ale oni się nie przebierali.

                Nie zdążyłam na ciekawie brzmiącą prelekcję pt. „Supernatural i wszystkie podteksty homoseksualne”, ale pędziłam na kolejną. Przed wejściem ustawiła się długa kolejka, ale minęłyśmy ją, myśląc, że to kolejka po bilety. Okazało się jednak, że ludzie ustawili się do bramek wejściowych. Jakimś cudem udało nam się ich wszystkich minąć i wejść bokiem – do tej pory nie wiem, jak do tego doszło. Najważniejsze jednak, że na prelekcje „College of Wizardy: The larp everyone heard about” spóźniłyśmy się najwyżej pięć minut. Obawiałyśmy się, że nie wepchniemy się na salę, ale chyba o 10 rano ludzie jeszcze spali, więc z ulgą zajęłyśmy miejsca i słuchałyśmy wykładu o tym, jak wspaniale można się bawić na zamku Czocha, który jest bardzo niedaleko mojego domu. Moja koleżanka z podstawówki jeździła tam do Szkoły Magii na ferie, ale teraz rozwinęło się to jeszcze bardziej – około 120 osób przyjeżdża na 3 dni, dostaje się różdżki (lub zrywa się ładną gałązkę z magicznego lasku rosnącego wokół) i szaty oraz postać, którą ma się odgrywać. I przez te trzy dni jest się nauczycielem lub uczniem w szkole magii. Kujonem albo huncwotem. Atakowany lub atakującym, gdy czas na pojedynek. Pomysłodawcy pochodzą ze Skandynawii, a w samej zabawie zaledwie 10% uczestników to Polacy, bo impreza nie jest tania. Ostatnio o College of Wizardy mówiły wszystkie media – to fenomen na skalę światową. A opowieści organizatora jeszcze bardziej przekonują do tego, że trzeba będzie kiedyś wziąć w tym udział… W końcu nadal czekamy na listy z Hogwartu, a to taka namiastka tego świata na polskiej ziemi!
                Gdy wychodziłyśmy z prelekcji, podeszła do nas pewna dziewczyna. Spojrzałam na nią i… wow! Była jakby moim odbiciem w krzywym zwierciadle – niepodobnie podobna. Blondynka w szacie Ślizgonów, z zielonym krawatem i zmieniaczem czasu. A w ręce trzymała różdżkę… identyczną jak moja! Okazało się, że tak jak my, ona również była w Orlando i szalała w świecie Harry’ego. Była tam kilka tygodni po nas. Okazało się, że doskonale się dogadujemy i już po chwili stoczyłyśmy pojedynek oraz pozowałyśmy do zdjęć, o które poprosiło nas kilka osób. Takie z nas gwiazdy.

(Że niby Paint? Że Photoshop? Na potrzeby tego postu nazwijmy to magią, dobrze?)

                Ślizgonka wybrała się na śniadanie, a my z Igą i Kasią miałyśmy zamiar popatrzeć na pamiątki, bo miałyśmy wolną godzinę. Zanim tam jednak dotarłyśmy, zafascynował nas poprzebierany tłum, więc po prostu stanęłyśmy sobie pod ścianą i patrzyłyśmy. Po chwili podbiegła do mnie Luna (nie nasza, obca) i pomachała. Odmachałam, na co ona mnie uściskała i… pobiegła dalej. Bez słowa. Widać, że wczuła się w rolę i naprawdę była myślami w swoim świecie.
                W pewnej chwili usłyszałam Igę. „Ron, Ron!”, wołała. I faktycznie… Podszedł do nas Ron. I tak oto cosplayowa ja znalazła sobie męża. Tylko że jak to z mężami bywa – zrobił zdjęcie i porzucił, bo musiał pędzić na jakieś prelekcje. Za to my z dziewczynami przez cały Pyrkon go później wypatrywałyśmy. Zwłaszcza Ślizgonka, która nie miała okazji go spotkać i widziała jedynie zdjęcie. Gdy tylko spotykałyśmy kogoś z Hogwartu, od razu pytałyśmy, czy nie widział gdzieś Rona.


                Tak byłam zauroczona swym książkowym mężem, że nie zdążyłam zareagować, kiedy Bellatrix Lestrange krzyknęła „Avada Kedavra” i mnie zabiła. A przynajmniej by to zrobiła, gdyby nie to, że na Pyrkonie coś zakłócało działanie zaklęć. Dlatego zaklęcie ledwo mnie drasnęło, odskoczyłam. Później Iga wypomniała Bellatrix, że ta zabiła jej męża (tj. Syriusza), więc w imieniu mej przyjaciółki stoczyłam z Bellą pojedynek. Na śmiech. Starałyśmy się jak najdłużej wytrzymać, ale w końcu zaczęłyśmy się chichrać jak głupie, co wyglądało dość dziwnie – szczerze rozbawiona Bellatrix to jakaś abstrakcja. Ale dziewczyna była świetna, idealnie weszła w rolę – chodziła, mówiła i patrzyła na wszystkich z góry jak swój pierwowzór.

(A w tle Lord Vader i hobbici... Bo czemu nie?)

                Nie zdążyłyśmy popatrzeć na pamiątki, bo gdy dotarłyśmy do stoisk, spotkały nas dziewczyny ze Slytherinu, ale w mugolskich strojach i nas zagadały. Zwyzywały mnie od szlam, bo niby były czystej krwi... Ale wyjęłam transparent ,,Stop dyskryminacji - przytul szlamę!" i wszystko odwołały. Później dziewczyny otrzymały darmowe tulaski od takiego przystojniaka...


                        Poszłyśmy do pawilonu gastronomicznego, gdzie miał się odbyć geek dating – pyrkonowe szybkie randki. Zauważyłyśmy stadko facetów i podeszłyśmy. Organizatorka na nasz widok bardzo się ucieszyła i od razu zagoniła nas na krzesełka, bo okazało się, że chłopaków pojawiło się bardzo wielu, za to dziewczyn jak na lekarstwo. I zaczęło się – 25 chłopaków i tyle samo dziewczyn usiadło naprzeciwko siebie. Każda para miała trzy minuty na rozmowę, po czym następowała zmiana. Okazało się, że w tak krótkim czasie można poruszyć sto tematów. Rozmawiałam więc o studiach, Bełchatowie, krewetkach, grach komputerowych, apokalipsie, wioskach średniowiecznych… I wielu innych rzeczach. Niektórzy zadawali mi sporo pytań, innych to ja ciągnęłam za język. Z jednymi chętnie przegadałabym kilka godzin, a z niektórymi wolałabym się pożegnać już po minucie. Później nastąpiła wymiana adresów e-mailowych lub numerów telefonów. Do tej pory nie napisałam do nikogo, kto mi się wpisał… Chyba zgubiłam kartkę. Ale jeden chłopak odezwał się pierwszy i muszę przyznać, że dobrze się z nim pisze. Jakiekolwiek ma się cele, idąc na speed dating, można liczyć na to, że będzie ciekawie. Ja poszłam dla śmiechu i żeby zobaczyć, o co w tym chodzi… I polecam, jest wesoło.
                Gdy tylko zabawa dobiegła końca, spotkałyśmy dziewczynę przebraną za profesor McGonagall, która chodziła tak sztywno, jak swój pierwowzór i również spinała włosy w koczek.


                         Wcześniej Iga znalazła Spocka stojącego w kolejce po hot-dogi i poprosiła o zdjęcie, a miły pan bardzo walczył z sobą, żeby się nie uśmiechać, bo nie przystoi to w takim stroju. A tak naprawdę był to radosny człowiek, więc trzeba docenić wczucie się w rolę.


Wybiegłyśmy z Igą i Kasią z terenu Targów. Umówiłam się na obiad z kolegą, który również przyjechał na ten weekend do Poznania na festiwal Spring Break, gdzie odkrywał nowe muzyczne talenty. Zjadłam obiad za 7 zł (a dostałam za to sporą porcję łososia i dodatki). Wybraliśmy się też do Starbucksa, gdzie pracownica ze śmiechem zapisała na moim kubku, że nazywam się Hermiona. Cudownie się rozmawiało, więc ze smutkiem odkryliśmy, że czasu mamy coraz mniej. A tu nagle podeszła do nas dziewczyna i zapytała, czy chcemy spróbować specjalnej kawy z Etiopii. Darmowa kawa ze Starbucksa to zawsze dobry pomysł, więc się zgodziliśmy. Dziewczyna zaczęła nam opowiadać o tym, jak powinno się pić kawę. Kazała nam ją zamieszać, wąchać, zakryć kubeczki dłońmi, siorbać i zagryzać ciasteczkiem. Faktycznie, chociaż nigdy nie piję czarnej kawy, tym razem mi smakowała. Zwłaszcza z tym czekoladowym ciastkiem. No dobra, może chodziło o ciastko.


                Gdy wracałam z dziewczynami na teren Targów, ludzie zaczęli przyznawać mi punkty dla Gryffindoru. Co jakiś czas mijające nas osoby rzucały „10 punktów dla Gryffindoru!” i znikały w tłumie. A w pewnej chwili podeszła dziewczyna, uściskała mnie i zaczęła nawijać jak katarynka o książce, którą właśnie czyta. Okazało się, że to polska parodia Pottera, którą dziewczyna miała w torbie. Pokazała nam ją, przeczytała śmieszne fragmenty, zachęciła do lektury, po czym ekspresowo schowała książkę, pożegnała się i poszła w swoją stronę… Byłyśmy z Iszą zachwycone tym, jak bardzo ludzie na Pyrkonie są otwarci – nie muszą Cię znać, żeby podzielić się czymś ciekawym, jeśli uznają, że może Cię to zainteresować. Miałyśmy jeszcze kilka takich sytuacji i za każdym było nam bardzo miło.
                Chciałyśmy iść na panel tłumaczy i posłuchać o tym, jak możemy wkręcić się do wymarzonego zawodu – tłumaczenie fantastyki byłoby czymś wspaniałym  - ale był tam taki tłum, że nie udało nam się wbić na salę. W związku z tym ruszyłyśmy na trening Quidditcha. Myśleliście, że mugole nie mogą w to grać? Nic bardziej mylnego! Biega się z miotłami między nogami, rzuca piłką do trzech obręczy… Pałkarze rzucają w zawodników dwiema piłkami i jeśli ktoś taką oberwie, musi dotknąć jednej z obręczy swojej drużyny. A najciekawszy jest złoty znicz – koleś w żółtym stroju, który w określonej minucie wbiega na boisko i ucieka przed szukającymi. Ich zadaniem jest zerwanie taśmy z małą piłeczką, którą znicz ma umocowaną w pasie. Okazało się, że ta gra wyzwala spore emocje u graczy – Bellatrix była faulowana, rzucała się na ziemię, ale nie wypuszczała kafla z rąk. Non stop ktoś obrywał, gubił miotłę lub przewracał obręcze… I dzięki temu świetnie się to oglądało. Widać było, że im zależało. Znicz również uciekał jak Ron przed pająkami, więc złapanie go zajmowało średnio… pół minuty. Boisko było bardzo małe, dlatego działo się to tak szybko. Momentami widownia też dostawała piłką lub… zawodnikiem, gdy ten się wywracał. A drużyny miały przeróżne nazwy, więc była reprezentacja Gryffindoru, ale również taka, która zmusiła prowadzącego do powiedzienia „Jestem za głupi, by to powiedzieć”, bo tak się właśnie nazwali.


                Nasza Luna i jej Smok przyszli do nas i razem wybraliśmy się pooglądać inne gadziny. Mój ulubiony był ten walijski zielony, który wdarł nam się na zdjęcie.



                Ale najfajniejsze smoczki spotkaliśmy w drodze po pamiątki. Khaleesi z dziećmi jak dla mnie wygrali konkurs na najlepsze przebranie, bo choć ich stroje nie wyglądały na drogie, to były pomysłowe i bardzo ładne. A gdy smoczki rozłożyły do zdjęcia skrzydełka, rozpłynęłam się nad ich rozkosznością.


                 A trzeba przyznać, że konkurencję miały sporą. Na przykład...


                Wśród dziesiątek niesamowitych stoisk z pamiątkami buszowałyśmy dość długo. Wszystko było tak oryginalne, gdzie indziej raczej niedostępne. Moja fanowska część serca biła w rytm „Carry on My Wayward Son”. Odnalazłam stoisko dziewczyny, z którą wcześniej rozmawiałam na forum fanów „Supernatural”. Sprzedaje ona cudowne kartki z Pottera, Władcy Pierścieni, Supernatural i innych fantastycznych serii. Powinnam raczej nazywać ją kobietą, ale choć nie wiem, ile ma lat, jest tak radosna i otwarta, że chyba do emerytury będzie dziewczyną. Po obkupieniu się u niej i jej koleżanki, która handlowała bransoletkami i agrafkami z przywieszkami, poszłam spotkać się z dziewczynami z Mafii Rybaczej, które zebrały się już wcześniej. Chwilę pogadałyśmy i chciałyśmy zrobić sobie zdjęcie, mówiące, że od 2011 roku czekamy na przyjazd naszego idola do Polski. Poprosiłyśmy o pomoc pierwszą napotkaną… pandę. Dziewczyna chętnie przejęła mój telefon. Po chwili na zdjęcia wtargnęła zombie, a panda postanowiła wziąć z niej przykład. I w ten sposób mamy uwiecznioną wspaniałą sesję.



                Gdy tak gadałyśmy z dziewczynami, Cathia od kartek minęła mnie w drodze na prelekcję, którą miała poprowadzić. Wcześniej umawiałyśmy się, że pomogę jej znaleźć miejsce wykładu, ale musiała iść tam wcześniej, niż ja planowałam.
                - Kaja, widzimy się za chwilę! Lepiej już chodź! – rzuciła mi wesoło, krzycząc na pół ulicy.
                Znalazłyśmy z Mafiozkami Iszkę i Kasię, po czym wszystkie ruszyłyśmy do pawilonu numer 15, do sali serialowej. Prelekcja pt. „Koszula w kratę i woda święcona – czy to wystarczy?” cieszyła się taką popularnością, że gżdacz (taki konwentowy porządkowy, który nosi ławki i ostrzega prelegentów, że kończy im się czas) powiedział, że ABSOLUTNIE nie wejdziemy, bo:
  •          nie ma miejsc siedzących; 
  •          przepisy przeciwpożarowe nie pozwalają ludziom stać, gdy już nie ma miejsc siedzących;
  •          jeśli się uprzemy i będziemy stać, to dostaniemy mandat od straży… jakiejś tam (pewnie Nocnej);
  •                  nie, bo nie;
  •          jeśli wejdziemy, rzuci na nas klątwę.

                Dziewczyny uznały, że im tak bardzo nie zależy i  się wycofały, ale ja tak bardzo czekałam na tę prelekcję... Słyszałam, że Cathia świetnie je prowadzi, a i temat był bardzo dla mnie ciekawy. Przez cały dzień odwiedziłam tylko jedną prelekcję, więc bardzo bym żałowała wycofania się. Gżdacz chyba zobaczył determinację w moich oczach, bo tylko wzruszył ramionami i powiedział, że jeśli znajdę miejsce siedzące, to mogę zostać, ale jeśli nie, to… patrz powyżej. Tak więc chodziłam od rzędu do rzędu, ale wszędzie słyszałam tylko: „Nie, nie, to miejsce już zajęte!” Dotarłam do pierwszego rzędu. Żadnego wolnego miejsca. Ani jednego. I wtedy, gdy już straciłam nadzieję… Podbiegłam do Cathii, która rozkładała swoje rzeczy przed wykładem.
                - Cathia… A bardzo potrzebujesz tego krzesła?
                - Bierz, ja gadam na stojąco!
                Triumfalnie zniosłam więc krzesło z podestu i ustawiłam z prawej strony trzeciego rzędu. Już po kilku minutach gratulowałam sobie w duchu swojego uporu – prelekcja była fantastyczna w obu tego słowa znaczeniach! Cała sala non stop wybuchała śmiechem, Cathia popisała się niesamowitą wiedzą na temat „Supernatural”, a słuchacze często się wtrącali, by dodać coś od siebie. Okazało się, że przynajmniej 30 osób miało na sobie koszule w kratę, połowa sali przyniosła z sobą sól, a niektórzy mieli nawet wodę święconą. Prawdziwi łowcy, gotowi na wszelkie okoliczności. Były osoby poprzebierane za głównym bohaterów, a nawet za… Impalę, ich samochód. Wykład był tak wciągający, że Cathia nawet nie zauważyła, kiedy minęło 50 minut i trzeba było kończyć. Gżdacz przychodził co kilka minut i ostrzegał, że już kończy się czas. Jeśli kiedyś będziecie mieli okazję pójść na wykład tej dziewczyny, bądźcie uparci jak ja. Kradnijcie krzesła. Walczcie z klątwami. Warto. Po prostu warto. Nawet jeśli ktoś nie jest fanem serialu, z pewnością będzie się świetnie bawił, bo same żarty i styl bycia Cathii zmuszają do śmiechu.
                Znalazła się nasza Ślizgonka, która od południa chodziła swoimi ścieżkami. Całą bandą ruszyłyśmy do pawilonu gastronomicznego, gdzie pracowała Ada. Ale po drodze często robiłyśmy przystanki, bo albo my chciałyśmy z kimś zdjęcia, albo ktoś chciał fotografować nas. Spotkałam Katniss, która naprawdę igrała z ogniem – jej spódnica świeciła dzięki lampkom choinkowym. Wyglądała naprawdę imponująco, zwłaszcza że było już ciemno. 


                No właśnie, ciemno…Warto wspomnieć o pewnej pyrkonowej tradycji. Kojarzycie tę scenę?


                Tak właśnie wyglądają wieczory na Pyrkonie. Jedna osoba krzyczy „Zaraz będzie ciemno!”, a wszyscy wokół jej odpowiadają. Wszyscy. Więc gdy stałyśmy z Katniss na środku głównego placu i ktoś zaczął, cały plac krzyczał. Dziesiątki osób.
                Pawilon gastronomiczny był dość zatłoczony, ale po długim chodzeniu od stolika do stolika, wydębiłyśmy krzesła dla wszystkich. Było nas sporo, większość osób widziała się po raz pierwszy w życiu, a i tak nie mogłyśmy się nagadać – od razu znalazłyśmy mnóstwo tematów do rozmowy. Non stop obserwowałyśmy też ciekawe zjawiska. Na przykład: co jakiś czas cała hala rozbrzmiewała oklaskami i wiwatami. Oczywiście my również klaskałyśmy, ale mniej więcej po trzecim takim wybuchu euforii zaczęło nas zastanawiać, o co chodzi. Gdy dobrze się rozejrzałyśmy, zauważyłyśmy, że ze 20 metrów od nas trwa konkurs. Śmiałkowie podchodzili i ustawiali kolejne puszki po piwie, budując coraz wyższą wieżę. W końcu była ona tak wysoka, że stawano na krześle, by dołożyć kolejną puszkę. W pewnej chwili jednak wieża się zachwiała i runęła, czemu towarzyszyły jęki zawodu mniej więcej stu osób. Chwilę później hala znowu klaskała. Coraz głośniej i szybciej. Jacyś goście budowali nad głowami daszki z rąk. Nagle ryknęli w stronę jednego ze swych kolegów: „SKISŁEŚ!” Tak. Nie rozumiem, ale się śmiałam.


Spędziłyśmy tam jakieś 1,5 godziny, ale Ada nie mogła się do nas wyrwać, bo po pizzę ustawiła się gigantyczna kolejka i bidula miała mnóstwo pracy. My za to nie chciałyśmy długo czekać i, gdy zgłodniałyśmy, poszłyśmy do baru, w którym jedliśmy poprzedniej nocy. Jednak gdy tam dotarłyśmy, okazało się, że było już zamknięte. W drodze powrotnej spotkałyśmy Lokiego i Wolverina, więc dziewczyny były w siódmym niebie. Kasia z Iszem poszły na lekcję strzelania z bata (oh yeah, baby), Ślizgonka poszła do domu, a my wróciłyśmy do pawilonu gastronomicznego. Tym razem Ada miała dla nas chwilkę. Magicznie pojawiło się przed nami piwo, które wraz z drugą Kasią piłyśmy z kufli po piwie kremowym, które przywiozłam ze sobą. Smakowało duuuuużo lepiej niż zwykłe. 


W pewnym momencie podeszła do nas dziewczyna z pluszakiem-poduszką w kształcie Szczerbatka i spytała, czy… Szczerbatek może mieć ze mną zdjęcie. Bo dziewczyna robiła mu profesjonalne portfolio z najciekawszymi cosplayerami. Poczułam się zaszczycona. Kątem oka obserwowałam też grupkę fanów „Supernatural”, którzy siedzieli w kręgu na podłodze. Castiel wcinał kebaba i tak powstał nowy paring: Kebstiel. Shipperzy, proszę o memy na ten temat! Przemknął mi też przed oczami koleś w masce Nicolasa Cage’a, który rzucił się na podłogę i podjechał do swoich znajomych ślizgiem na klacie. Spektakularne.
Gdy tak sobie piłyśmy piwko, zaczęła grać muzyka. „Uptown Funk” Bruno Marsa. Nagle znikąd pojawił się roztańczony poprzebierany tłum, który maszerował przez halę. Po długim namyśle (jakieś 7 sekund) zerwałam się z miejsca i do nich dołączyłam. Piosenka była już w połowie, więc tanecznym krokiem przeszliśmy wśród stolików i podczas ostatniego refrenu stanęliśmy w miejscu, gdzie ich akurat nie było, po czym pogibaliśmy, poklaskaliśmy, pośpiewaliśmy… I rozeszliśmy się każdy w swoją stronę. Tak po prostu. Przez przypadek wzięłam udział w moim pierwszym flash mobie i poczułam się świetnie – nie przejmowałam się, że robię z siebie debila wraz z kompletnie nieznanymi mi ludźmi. Bo na Pyrkonie nie da się zrobić z siebie debila. Tam wszystko jest akceptowane. Byle tylko było wesoło. Dumnie przemaszerowałam w swej szacie i wróciłam do stolika.
Niestety, dziewczyny musiały się już zbierać, więc pożegnałam się z nimi i poszłam umyć kufle. I chociaż przed chwilą czułam się tak bardzo pewna siebie, to gdy tak szłam sama przez halę, rzucając się w oczy wszystkim wokół, trochę mnie to peszyło. Ale nie trwało to długo. Kolejka w łazience była dość spora, więc zdecydowałam, że jakoś ją wyminę. Wyjaśniłam kilku dziewczynom, że chcę tylko umyć kufle. Te zmierzyły mnie wzrokiem i przepuściły z uśmiechami na buziach. Za plecami usłyszałam podekscytowane głosy.

- To Hermiona? No Hermiona! A pamiętasz „The Very Potter Musical”? Kocham tam Umbridge! Ale jazda… - I tak dalej. Chyba dzięki mnie dziewczyny przypomniały sobie o swojej miłości do Harry’ego. I to było świetne, znowu byłam pewna siebie i wesoło tuptałam w stronę dziedzińca, gdzie postanowiłam poczekać na Isza i Kasię, które dość szybko zrezygnowały ze strzelania z bata, bo podobno było to bardzo głośne. Wracałyśmy do apartamentu. Dworzec znowu kolorowo migotał, było ciepło, a my przeszłyśmy tego dnia 17 kilometrów. W apartamencie szybko się ogarnęłyśmy, pokazałyśmy sobie nasze zdobycze wojenne (czyt. bransoletki i inne cudeńka, a w moim przypadku również ptasie pióro do pisania) i zasnęłyśmy jak Ginny w Komnacie Tajemnic. Nic nas nie mogło obudzić.


2 komentarze:

  1. Granger, dzięki Tobie czułam się, jakbym przeżywała Pyrkon jeszcze raz, więc spasibki. Warto wrócić. :)
    Jest Ron. Dobrze. :D Słodki Salazarze, nawet Spock mój jest! :D I wspomniałaś o Lokim. <3 I o Wolverinie! <3 <3 I o tym, że Syriusz to mój mąż! Idealnie. :D
    Zbyt głośno na strzelaniu z bata... Oj, nie brzmi mi to dobrze, nie brzmi! xD
    Oddałaś sprawiedliwość Cathii. Wspaniała osoba, zdecydowanie warto kraść krzesła, żeby być na jej prelekcji!
    Aaale czy sałatka nie rozwaliła się czasem w niedzielę rano, czy to mnie pamięć zawodzi?
    Anyway, notkę czytało się świetnie. Masz bardzo ładny, pszyjemny styl. ;) Dziesięć punktów dla Gryffindoru, panno Granger!
    Twój Sevcio ;)
    PS. Pamiętaj, zaraz będzie ciemno! :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ZAMKNIJ SIĘ!
      Może i faktycznie sałatka straciła życie, ale o dziwo, na Pyrkonie na jedzenie zwracałam mniejszą uwagę niż zwykle, więc mogłam się pomylić :D
      Te baty nigdy nie brzmiały dobrze :P
      Spasibki za taki komentarz pszecudowny <3

      Usuń