Sobota
była jednym z tych dni, o których zbyt wiele się nie powie. Był to dzień
spędzony w trasie. Często jeździmy w odległe miejsca, więc bez specjalnych
emocji podeszliśmy do przejazdu do Buffalo. Czekało nas mniej więcej 600
kilometrów i 6 godzin jazdy (plus przerwy).
Po
śniadaniu rodzice zebrali się i metrem pojechali w stronę lotniska, do
wypożyczalni samochodów. Mieli tam już wcześniej zarezerwowane auto. Jechali
tam prawie godzinę, bo musieli dostać się do zupełnie innej strefy miasta. Na
miejscu okazało się, że zarezerwowanego samochodu nie ma, jest za to inny tej
samej klasy. Rodzice zaczęli kręcić nosem, bo tamten bardzo im się podobał, ale
pracownik zachęcił, żeby najpierw zobaczyli, co mogą wypożyczyć. I spodobało im
się. Ford Taurus, czarny i prawie nowy, jeszcze pachnący salonem… Ten zapach
uzależnia.
W
tym samym czasie my z Tiną powoli się pakowałyśmy. Byłyśmy gotowe długo
przed ich powrotem (jak nigdy – zawsze jesteśmy wszędzie spóźnione), więc
oglądałyśmy głupie programy i chrupałyśmy zdrowe przekąski. Gdy wrócili, szybko
zwieźliśmy rzeczy na dół i zapakowaliśmy je do bagażnika (cud, że wszystko
pomieścił!). Tata zaparkował pod samym hotelem, więc nie mogliśmy długo tam
stać – ruch był dość spory, a naszemu autku trochę wystawał tył. Dlatego już po
chwili ruszyliśmy na północ.
Wyjazd
z Nowego Jorku bez nawigacji byłby bardzo trudny – wiele pasów, ślimaków i
rozjazdów, przejazdy nad i pod rzeką, zjazdy z autostrady, a wszędzie setki
samochodów. Kiedy tydzień wcześniej wjeżdżaliśmy do miasta, bliska byłam ataku
klaustrofobii (choć nigdy takiego nie miałam). To uczucie dawno już minęło,
przyzwyczaiłam się do wieżowców, ale i tak odetchnęłam z ulgą na widok
mokradeł i pól tuż po wyjeździe z miasta. Jestem osobą, która potrzebuje chociażby trawy, żeby czuć się dobrze. Trochę natury zawsze poprawia mi humor.
Im
dalej od Nowego Jorku, tym mniej było samochodów i pasów na autostradzie. Jakoś
dało się jechać.
Po
mniej więcej dwóch godzinach zjechaliśmy na obiad. Przy drodze trafiła się
restauracja w typowo amerykańskim stylu. Stylu farmerskim. W nazwie miała coś
ze stodołą, a wszędzie widać było krowie łaty. Wraz z Tiną stwierdziłyśmy
zgodnie, że w takich miejscach często jadają Sam i Dean z ,,Supernatural”, więc
nam się podobało. Tacie też się podobało, bo zapłacił o połowę mniej niż płacił
za obiady przez cały tydzień. Ok. 50$ za całą rodzinę – w Polsce niby nie jest to mało, ale nie ma co tak tego przeliczać, bo szybko się oszaleje ;) Później
jeszcze tylko Dunkin’ Donuts i pojechaliśmy dalej.
Ciekawe były momenty, kiedy zjeżdżaliśmy z autostrady na normalne drogi. Widzieliśmy małe miejscowości z drewnianymi domkami i stacjami benzynowymi, które pamiętają pewnie lata 70. Paliwo jest tanie, wychodzi mniej więcej 3 złote za litr - raj dla kierowców! Dlatego większość aut jest wielkich - stać ich na to. A i tak podobno narzekają, bo ostatnio ceny poszły w górę.
Z okazji Dnia Niepodległości na wojskowych cmentarzach widać było pełno małych flag. Ładny gest w stronę tych, którzy polegli służąc państwu. Smutne, że potrzeba było aż tylu flag.
Krajobraz
z wolna się zmieniał. Pagórki rosły wyżej i wyżej, zmieniając się góry. Zaczął
mi się przypominać czas spędzony kilka lat temu w Kanadzie – podobne wzniesienia,
podobne drzewa… Nie robiłam zbyt wielu zdjęć, ale zamiast tego mogę Wam
zaproponować wycinki z tego, co się dzieje u nas w aucie w czasie dłuższych
podróży:
W
górach jechało się bardzo spokojnie, bo aut było już bardzo niewiele, a
momentami byliśmy na drodze sami. Ciekawe jest to, że autostrady w Stanach nie
są prowadzone jak u nas. Momentami rozjeżdżają się i np. pasy prowadzące na północ
obchodzą górę z jednej strony, a te prowadzące na południe biegną po drugiej
stronie i ich nie widać. Nie są od
siebie zależne.
Niestety,
ludzie jeżdżą tam jak idioci. Poważnie. Nie stosują się do tej najprostszej
zasady, że wyprzedza się lewym pasem, a jedzie się prawym. Tutaj mogą być
cztery pasy, a i tak na tym najbardziej po lewej znajdzie się jakaś ciężarówka,
której kierowca nic nie robi sobie z tego, że ktoś za nim jedzie, daje mu w oczy światłami i chciałby
wyprzedzić. A czasem taki kierowca ciężarówki wpada na wspaniały pomysł. ,,O,
zjadę sobie na lewy pas!”, myśli taki i od razu to robi. Nie patrząc na to, że
równolegle z nim jedzie sobie nasz samochód. Koleś prawie nas zepchnął z drogi,
nie włączył nawet kierunkowskazu. Na jego twarzy nie widać było jakiejkolwiek
refleksji. Oczy jak u Kubusia Puchatka – widać w nich odbicie bardzo małego
rozumku.
Gdy zrobiło się już ciemno, ludzie zaczęli strzelać fajerwerki. Chyba zostało im ich trochę z poprzedniego dnia. Czuliśmy się, jakby witali nas po drodze :D W niektórych miejscach na poboczu stało wiele samochodów, ludzie na nich siedzieli i oglądali sztuczne ognie. Porządku pilnowali szeryfowie z odznakami i w kapeluszach z szerokimi rondami. Zabawnie wyglądali.
Na
miejsce dojechaliśmy późno, już przed północą. Buffalo zaskoczyło nas dużym
ruchem na autostradzie i pustkami na ulicach w mieście. To miasto, które w nocy
śpi. Rzuca się to w oczy po pobycie w Nowym Jorku.
Znaleźliśmy
nasz hotel, zaparkowaliśmy pod wejściem i wysiedliśmy. Przywitał nas
parkingowy, który rubasznym tonem rzucił ,,Howdy, folks!” Cytowałyśmy go z Tiną
przez kolejnych kilka dni, tak nas tym rozbawił.
Weszliśmy
do hotelu, taszcząc torby za sobą. Uderzył nas zapach chloru, który zawsze
dobrze mi się kojarzy. Basen jest dobrą wróżbą w każdym hotelu, bo zwykle
świadczy o tym, że jest to miejsce na poziomie.
Mieliśmy
wynajęty jeden apartament: wielka sypialnia, przyzwoita łazienka z prysznicem i
wanną z jacuzzi (Tina chciała się wymasować, ale mama wybiła jej to z głowy –
nie wiadomo, co się kryje w tych rurach…) oraz duży salon z aneksem kuchennym.
Przyjemnie. Tina zaklepała nam sypialnię, a mama się zgodziła, bo nie chciała
zaglądać do naszego bałaganu. Tak jakoś zawsze w naszym pokoju robi się bałagan…
No bo jak ogarnąć tyle rzeczy w walizce? Mission impossible…
Dość
szybko poszliśmy spać, bo taka leniwa jazda potrafi zmęczyć bardziej od
całodziennego łażenia. I spało nam się wspaniale.
Czekam za kolejnym postem :) Mam nadzieję, że niedługo, bo coraz częściej pojawiają się wpisy :D
OdpowiedzUsuńNiestety, znowu czeka mnie kilka dni przerwy - jadę na trzy dni do Norwegii, nie biorę laptopa ;)
UsuńTo nie zmienia faktu, że będę czekać za postami :D
Usuń